Steve von Till – Alone in a World of Wounds

Neurot Recordings /  LP/CD/DL / 2025

Anxious magazine Steve von Till – Alone in a World of Wounds

Kiedy ostatnio mieliście wrażenie, że słuchacie klona swojej ukochanej płyty, a jednocześnie nie ma w tym klonie absolutnie niczego wtórnego? Kiedy ostatnio wydawało wam się, że to, co słyszycie to jest wasza ukochana płyta vol. 2 i ze zdziwieniem wpatrywaliście się w autora – bowiem był tam ktoś zupełnie inny?

Słowacy mówią na to „kognitívna disonancia”, Czesi „kognitivní disonance”, nasz polski termin to z kolei „dysonans poznawczy”.

Tak, czy siak, najnowsza płyta Steve’a von Tilla to dla mnie absolutnie i bezdyskusyjnie Ghosteen (Nick’a Cave’a) vol. 2. I od razu spieszę z wyjaśnieniem – nie ma w tym skojarzeniu absolutnie nic złego, jest za to wiele dobrego. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy znalazłem ostatnio w dwóch płytach różnych wykonawców takie pokrewieństwo dusz, takie nadawanie na jednej fali. Autentycznie nie pamiętam, by dwóch gości było w stanie stworzyć tak komplementarną i dopełniającą się parę albumów. Z punktu widzenia psychologii muzycznej, te dwie płyty byłyby wręcz idealnym materiałem na jakiś doktorat…

Ale po kolei. Alone in a World of Wounds to szczyt twórczości Steve’a. Póki co. Nie możemy przecież nikomu odbierać, że kolejna płyta nie pobije poprzedniej, ba! zawsze byśmy sobie czegoś takiego życzyli. Jednocześnie jest to płyta, która wywołuje we mnie tak nieodparte skojarzenia, że strach się bać. Słucham jej w tym momencie chyba dwudziesty raz, co jest absolutnym rekordem, jeśli chodzi o odsłuchiwanie nowości i za każdym razem utwierdzam się w przekonaniu, że autentycznie mogłaby stanowić perfekcyjne dopełnienie Ghosteen Nicka Cave’a. Vol. 2, nagrane po okrzepnięciu, ostatecznym pogodzeniu się z losem i zaakceptowaniu wszystkiego. Oczywiście, (prawie) żaden słuchacz nie jest głuchy, wystarczy posłuchać tekstów i wiemy, że to kompletnie inna płyta na zupełnie inny temat choć… nie do końca. W końcu sam tytuł Alone in a World of Wounds jakoś niebezpiecznie ewokuje skojarzenia prowadzące znowu w tym samym kierunku. Do tego traktowanie melodii, harmonii, ładunek emocjonalny… I dalej – powtarzam – nie ma mowy o wtórnizmie. To unikatowe dzieło, przypadkowo tylko wywołujące takie, a nie inne skojarzenia. Do tego, rzecz jasna, arcydzieło poezji śpiewanej. Tej zachodniej, zza Wielkiej Wody, niekoniecznie tej naszej, jak ją rozumiemy w wydaniu Kaczmarskiego, Łapińskiego czy Turnaua. To przy okazji rockujący dark folk, tak patrząc trochę z przymrużeniem oka, a może nawet dark, contemporary country. Jak zwał, tak zwał. Wszyscy wiecie o co chodzi. Nigdy nie będzie takiego lata…

Choć nie minęło nawet pierwsze pół roku, jestem w stu procentach przekonany, że Alone in a World of Wounds trafi u mnie na podsumowanie 2025, trudno mi bowiem wyobrazić sobie, by pojawiło się z 8-10-12 płyt, które by ją pobiły. Jednocześnie trudno mi też sobie wyobrazić, że w perspektywnie dekady trafię kolejną płytę, która będzie tak genialnym dopełnieniem cudzego dzieła. I nie będzie zawaniać ani plagiatem, ani tanią inspiracją… Steve dokonał na tej płycie cudów, cholera… Wejść w cudze buty, jeszcze się w nich odnaleźć i perfekcyjnie zastepować… i to tak, żeby cię nie wygwizdali za plagiat, ale bili brawo… no chapeau bas!

 Data wydania: 16 maja 2025

Piotr Wójcik