Unheard of Hope / LP/CD/DL/ 2025

Twórczość Stefana Wesołowskiego od samego początku jego artystycznej drogi wymyka się łatwym określeniom. Klasycznie wykształcony kompozytor konsekwentnie wykracza poza utarte ścieżki, swobodnie łącząc wspomnianą klasykę z elektroniką i muzyką eksperymentalną. Udało mu się przy tym wypracować swój własny, charakterystyczny muzyczny język, którym porozumiewa się ze światem. Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszego albumu.
Song of the Night Mists to kolejna część tryptyku, złożonego do tej pory z poprzednich krążków – Liebestod oraz wydanego w 2017 Rite Of The End. Jak to u Wesołowskiego bywa i w tym przypadku album składa się z bardzo bogatej warstwy instrumentalnej. Z jednej strony usłyszymy tu dźwięki fortepianu, skrzypiec, organów czy kontrabasu, z drugiej pojawiają się brzmienia klasycznych syntezatorów,takich jak np. Roland Jupiter-8 czy Soviet Polivoks. Co ciekawe, część materiału została zrealizowana w domowym studiu Stefana oraz w Bazylice Świętego Mikołaja w Amsterdamie. Nie zabrakło tu również nagrań terenowych zrealizowanych w naszych Tatrach… Warto dodać, że na płycie pojawiają się goście – Maja Miro (flet) oraz brat muzyka Piotr Wesołowski, grający na organach.
To, co zawsze było znakiem rozpoznawczym twórczości Wesołowskiego, to wielowarstwowość jego muzyki. Wszystkie partie są doskonale przemyślane i zbilansowane. Nie ma tu miejsca na niepotrzebny przepych ani przerost formy nad treścią. Ta powściągliwość sprawia, że jego muzyka wyróżnia się niezwykłą harmonią i nastrojem. Nie inaczej jest w przypadku pięciu kompozycji składających się na Song of the Night Mists.
Już pierwsze z nich, Core i Glacial Troughs zaskakujądźwiękowym bogactwem wprowadzając słuchacza w oniryczny nastrój. Zaraz po nich Peak, bardzo wyrazisty utwór o nieco chłodniejszym brzmieniu, momentami biegnący w stronę industrialu. Bardzo mocny punkt tego albumu. Dwa kolejne utwory wracają na spokojniejsze fale. Pierwszy z nich to repetatywny Stalagmite, o nieco hipnotycznej atmosferze. Na sam koniec dostajemy za to Wilhelm Tombeau, kilkunastominutową kompozycję wypełnioną brzemieniem kościelnych organów. Muzyka nabiera tu nieco sakralnego charakteru. Łatwo się zatracić w tych dźwiękach. Co ciekawe kompozycja a tym samym płyta kończy się nagle. Dźwięk ucina się w jednym momencie. Tak jakby Wesołowski chciał nagle wybudzić słuchacza z tej wyjątkowej muzycznej podróży. Podróży, do której warto wracać wielokrotnie.
Data wydania: 13 czerwca 2025
Wojciech Żurek