Wydanie własne / DL / 2024

No i jest. Po roku z okładem wpada kolejna płyta Piotra Lenarta. Album już na pierwszy rzut ucha przełomowy i zarazem niesamowicie pozytywny w odbiorze, ale też jednocześnie płyta wciąż mocno „lenartowa”, choć już nie do końca tkwiąca w dotychczasowej konwencji twórczości tego artysty.
Dlaczego? Otóż przede wszystkim dlatego, że Piotr z jednej strony dość mocno i zamaszyście wyrwał się nagle z tej polskiej szkoły el-muzyki, jaką znaliśmy (i przede wszystkim kojarzyliśmy z nim) od lat, z tego archetypu lat osiemdziesiątych, z tego, co było takie klasycznie polskie, z drugiej jednak strony w jakiś dziwny sposób udało mu się to zrobić tak, że w dalszym ciągu zachował swój własny, poniekąd niepodrabialny styl. Można powiedzieć, że w pewien sposób wyrwał się z dość hermetycznej bańki, zabierając z niej wszystko to, co najlepsze i dodając szereg elementów, które zaczął zbierać na zewnątrz.
Już sam tytułowy vis2la upstream przynosi powiew nowości, choć jeszcze dość umiarkowany. Arpeggia, jakie znamy i lubimy, melodyka, którą już gdzieś słyszeliśmy. Całość jednak nadspodziewanie świeża i zwiastująca mocny ruch w przód. Podobnie jak kolejny dreammitation. Później zaś wspomniany odskok rozwija się jeszcze bardziej. Pojawiający się jako trzeci na tej płycie behind the seventh horizon wchodzi arpeggiem i brzmieniem przypominającym klimat drugiego Trona w wydaniu Daft Punków, szybko jednak wbija melodyką z powrotem w polską szkołę el-muzyki i nostalgicznie uderza nutą starych, dobrych lat osiemdziesiątych. Kolejne utwory idą mniej więcej podobnym torem. Z jednej strony mamy wrażenie, że ta muzyka wyrwała się ze swoich ram, z drugiej, że dalej przypomina swoje najlepsze momenty.
Zdecydowanie na plus należy też napomknąć o tym, że Piotr wyłapał i wcielił w życie starą dobrą, zasadę “less is more”. Nie mówię tu oczywiście o jakimś zjeździe w prymitywizm, czy przerabianiu charakterystycznej dla Piotra elektroniki na comfy lub dungeon synth, ale taki smaczkowy utwór jak vacuunimbus najlepiej pokazuje, że elVis znakomicie odnalazł się również w komponowaniu rzeczy nieskomplikowanych, stawiających na klimat, bez przesadnego budowania ściany dźwięku. Ot, basowa podstawa, dobra melodia, sprzedana na fajnej barwie, trochę efektów w tle. Koniec. Wystarczy. Żadnych ozdobników, upiększaczy, rozdętej polifonii. Z drugiej strony, gdy trzeba, Piotr potrafi solidnie przygrzać klimatem „tamtych lat”, uderzając w mocno nostalgiczne tony – wciąż jednak zachowując wspomnianą wyżej świeżość (synthcarnation, czy tearing in spectrum), wyciągając przy tym jednocześnie maksa z brzmień i arpeggiów w polskim el-muzycznym stylu retro, wywołujących nieodparte skojarzenia z najlepszymi czasami rodzimej elektroniki czasów słusznie minionych. No i last but not least, sama końcówka tej płyty, to chyba absolutnie najlepsze kawałki elVisa ever (taki digital planktone czerpie wręcz z romantycznych patentów starego, dobrego new romantic), to zaś zwiastuje na przyszłość dobrze, a nawet bardzo dobrze.
Data wydania: 6 grudnia 2024
Piotr Wójcik