Mila Cloud – Graylight

Wydanie własne / DL / 2022

Mila Cloud – Graylight Anxious Magazine

Bardzo mało pojawia się na łamach Anxious muzyki typowo gitarowej. Chyba zdecydowanie za mało. I choć po prawdzie opisywanym tu stylom, przynajmniej większości z nich, nie do końca z tym instrumentem po drodze, to jednak nie wszystkim, bo przecież nie można choćby takiemu neofolkowi zarzucić, że nie opiera się na gitarowym graniu. Tymczasem instrument ten, potrafi tworzyć ciekawe klimaty i pejzaże również w ramach takich gatunków, które czytelnikom Anxious nie przyszłyby na myśl automatycznie jako pierwsze czy kompatybilne z ich gustami… Ot, choćby wszelkie drone’y, gaze’y i tak dalej…

…a taką właśnie muzykę proponuje nam rodaczka z Warszawy, działająca pod pseudonimem artystycznym Mila Cloud, która (jeśli wierzyć zapewnieniom samej zainteresowanej) wszystkie swoje dźwięki wyczarowuje li-tylko za pomocą gitary i różnorakich do niej efektów. No i technik grania oczywiście. Ilość tagów, mających mniej-więcej określać style, jakie znajdują się pod płytami Mili na bandcampie przyprawia o lekki zawrót głowy, ale… może przecież też świadczyć o tym, że ta muzyka jest płynna, łącząca w sobie wiele, nie dająca sobie zawiesić tych najpopularniejszych metek.

I w sumie tak właśnie jest. Niecałe pół godziny muzyki na ostatnim dziele Mili to taka specyficzna mieszanka gitarowej muzyki lekko eksperymentalnej, nastrojów typowo ambientowych (choć zrobionych w całości na gitarze), dronów i wszelkiej maści „gejzów”. I choć nie spotkałem się wcześniej z pojęciami takimi jak „cloudgaze” czy „dronegaze”, trzeba przyznać, że te określenia całkiem udanie tu pasują. Muzyka na “Graylight” jest trochę senna, trochę nostalgiczna, nieco monotonna (w tym znaczeniu, w jakim monotonność uznajemy za komplement, nie wadę), w tej swojej nostalgiczności jest zaś, rzekłbym, niewesoło-neutralna. Innymi słowy, nie mamy tu na pewno, żadnego wesołego plumkania, nie są to jednak klimaty stricte depresyjne jak choćby u grających w tempie 30–40 bmp doom metalowych zespołów, czy u projektów wykonujących np. funeral jazz. Bardziej nazwałbym je kontemplacyjnymi.

Autorka sama nazywa to „gray tripem” i ma w sumie rację. “Graylight” jest na pewno sporo lżejszy gatunkowo i emocjonalnie choćby od swojego poprzednika, czyli “Mr. Undersona”. Jest też bardziej nastawiony na tworzenie ambientowych klimatów i medytacyjnych nastrojów, można powiedzieć, bardziej dojrzały, choć to nie do końca oddaje to, co różni go od produkcji poprzednich, którym przecież owej dojrzałości też odmówić się nie da. Zwłaszcza, że osobiście widzę, zwłaszcza pod kątem melodii czy dominującego na płycie klimatu, taki trochę powrót do „Mila Drone”. Słuchając tej płyty mam też wrażenie, że na piątce Mila zdecydowanie bardziej odchyli się już stylistycznie w jakąś stronę, dlatego będę niecierpliwie wyczekiwać kolejnego materiału. Jeśli nie po to, by zanurzyć się w kolejne szarości, drony, gejzy, cloudy i inne gitarowe marzenia, to choćby po to, by przekonać się, czy w swoich przewidywaniach miałem rację.

Piotr Wójcik