Wydanie własne / DL / 2024

Internet (czy raczej po prostu Bandcamp) wciąż potrafi zaskakiwać. Choć w sumie z drugiej strony, nigdy nie odważyłbym się powiedzieć, że znam go na wylot i generalnie wszystko już tam słyszałem. Nie dziwota więc, że raz po razie odkrywam kogoś nowego, słuchając jego trzeciej, piątej, czy dziewiątej (jak w przypadku Mikołaja) płyty (względnie materiału). I jak to często w takich wypadkach bywa, płyty świetnej, stanowiącej kolejny smutny dowód na to, ilu znakomitych artystów kompletnie ginie bez należytej, odpowiedniej promocji.
Poszewka z Rybkami to taka wypadkowa pomieszanego z new age ambientu, liźniętego kontemplacyjną elektroniką i dość swobodnymi wstawkami sięgającymi bez bojaźni po nieoczywiste i niekonwencjonalne rozwiązania, charakterystyczne dla zupełnie innych gatunków, których wstawienie w odpowiednio niskim, ostrożnym i nienachalnym natężeniu sprawia, że znakomicie się we wspomnianej mieszance odnajdują. Już samo otwierające płytę Dobranoc sięga po pierwsze mniej konwencjonalne (choć dziś już nieco oklepane) rozwiązanie w postaci field recordingu. Ładnie się jednak owe nienachalne fieldy komponują z delikatnym tłem nienachalnych syntezatorów i gitary, wzbogaconym o równie subtelne motywy stworzone na akordeonie. W ogóle sam akordeon (pojawiający się też w ostatniej Nocy Filmowej ale przede wszystkim w Wildzie) robi tu świetną robotę i jest jednym z najbardziej nieoczywistych chwytów zastosowanych na Poszewce. Pamiętam czasy, gdy na początku lat dziewięćdziesiątych eksperymentowano w metalu z dodawaniem „czego tylko się da” i gdy wydawało się, że wyeksploatowano już wszystko, od skrzypiec w wykonaniu My Dying Bride przez wykorzystany przez grecką Necromantię saksofon, skończywszy nawet na trąbce, wtedy przyszedł holenderski Beyond Belief, rzucił słynne „potrzymaj mi piwo” i zaczął robić doom metal z akordeonem. Mikołaj nie jest może pierwszym artystą, który łączy akordeon z ambientem, czy w ogóle szeroko pojmowaną muzyką elektroniczną, bo przecież już prawie trzy dekady temu hiszpański Nexusseis fantastycznie wykorzystał akordeon na Four Secounds to Die, niemniej jednak nawet po tylu latach wykorzystanie tego instrumentu w ambiencie nie jest czymś, co kojarzy nam się z tak zwanym „pierwszym wyborem” i trzeba mieć odwagę (i pomysł!), by po niego sięgnąć, a do tego jeszcze sensownie wykorzystać. Tymczasem wspomniana Wilda brzmi dzięki temu zabiegowi bardzo „swojsko”, ewokując lekko nostalgiczne skojarzenia z polskim kinem lat osiemdziesiątych. Przynajmniej u mnie.
Podobnie nostalgiczny, oniryczny, rozmarzony jest np. Nokturn – tyle że to już bardziej plamy dźwięku, plus lekkie „plukmające” zwiewne pasaże na fortepianie z gatunku „detuned piano”. Można by nawet nazwać to lekkim skrętem w kierunku drone’a, tyle że nie ma w tym utworze niczego posępnego. Raczej sporo pozytywu i światła. Light drone? W sumie, czemu nie… Nawet jeśli następujący po nim Sen w Stereo jest już bardziej klasycznie dronowaty, nieco posępny, mroczny i przyciężkawy. W ogóle z jednej strony sporo tu wstawek, sporo tu odskoczni, z drugiej zaś – mnóstwo jest też stricte ambientowych momentów, czy całych kawałków, jak choćby Science Fiction z cudownie schowaną w tle gitarą. Całość poskładana jest zaś sensownie, nie nużąco, dzięki czemu trzydzieści osiem minut tego materiału w żaden sposób się nie dłuży, wręcz przeciwnie, zlatuje jak z bicza strzelił. Dla mnie ta płyta to może nie odkrycie roku, zwłaszcza, że jako grudniowy materiał ma tego klasycznego pecha, że trafiła u mnie do odsłuchu już jako „zeszłoroczna”, ale na pewno odkrycie artysty, z którego całokształtem twórczości zamierzam się w najbliższym czasie zapoznać. Do czego i Was zachęcam.
Data wydania: 6 grudnia 2024
Piotr Wójcik