Markus Guentner – Black Dahlia

Affin / CD/DL / 2025

Anxious magazine Markus Guentner – Black Dahlia

Wyobraźcie sobie skrajnie dystopijną, dark ambientową, przesyconą dronem, sprowadzoną do odcieni szarości ścieżkę dźwiękową starego dobrego Blade Runnera. Wyobraźcie sobie, że nie ma neonów, nie ma żadnych barw, deszcz też pada nie dość, że do bólu monotonnie, to jeszcze wyprany jest z resztek koloru. Czarno-biały. Wszystko niby znajome klimatem, a jednak o wiele mroczniejsze i kolorystycznie stłamszone. Co otrzymamy? Czarną Dalię. Najnowszy album Markusa Guentnera, wydany właśnie (początkiem lutego) przez niemiecką Affin, epatujący swego rodzaju monochromatyczną estetyką nie tylko w warstwie muzycznej ale i obrazowej – okładka i ogólnie layout fizycznego wydania zgrywa się bowiem z tym klimatem wprost idealnie.

Nawiązania, świadome czy też nie, od których zacząłem, też nie wydają są tutaj chyba być dziełem przypadku, choć może i podświadomym, a może owa nieprzypadkowość to tylko konkretne skojarzenia przypisane wyłącznie do mnie, będące specyficzną odpowiedzią osobniczą na proponowane przez Markusa dźwięki z zakresu mocno bazującej na ambientowych pejzażach eksperymentalnej elektroniki. Nie da się jednak ukryć, że od początkowych uderzeń, pierwszego na płycie Shattered Remains widzę takie a nie inne obrazy i mam dźwiękowe odczucia przywołujące dość jednoznacznie pewien niepowtarzalny, unikalny klimat, który tutaj odtworzony został w wersji noir, ociekającej mrokiem, monochromatycznym pesymizmem i jakimś pełzającym poczuciem braku nadziei. Nie ma tu sowy, która by – nawet ze świadomością, iż wiemy, że jest sztuczna – przeleciała choćby na moment przed naszymi oczami, nie ma tu Rachael, nie będzie też żadnego białego gołębia na koniec, środki wyrazu są prostsze niż wszyscy wiemy gdzie, występują tu jednak nieodzowne elementy, dałoby się powiedzieć, takiego post-cyber-punka, gdzie najwięcej jest owego pierwiastka post, mocno przeważającego nad pierwiastkiem cyber i w zasadzie przyćmiewającego ostatni element. Ponoć (do czego dokopałem się dopiero w tym momencie) Markus jest ogromnym fanem Neuromancera, co z jednej strony dodatkowo tłumaczyłoby taki, a nie inny klimat, z drugiej z kolei potwierdzało, dlaczego tak a nie inaczej odbieram tę płytę.

Płytę z jednej strony gdzieś wywodzącą się, tam bardzo, bardzo głęboko, na takim atawistycznym poziomie inspiracji czy skojarzeń, z tej typowej, klasycznej, niemieckiej elektroniki, która jednocześnie teleportowała się klimatem daleko poza dystopijny cyberpunkowy dark ambient, bazujący nie na industrialnym pulsie ale mrocznym, sięgającym drona tle, aż do miejsca, do którego nie doszli nigdy twórcy ścieżek dźwiękowych do postapokaliptycznych, anty-utopijnych klasyków światowego kina. Do miejsca, w którym wszystko jest ostatecznie mroczne, spowite mgłą, sprane z kolorów, a które samo w sobie tak bardzo zahacza o podświadomość, że jedyne skojarzenie (a jakże, filmowe) jakie mi się nasuwa, to limbo z Incepcji. Z drugiej jednak strony nie ma tu też charakterystycznej dla bardzo wielu dark ambientowych, przede wszystkim zaś dronowych albumów irytującej stagnacji, poczucia tego, że wszystko to trwa i trwa, a dłużyzna dźwięków świadczy o fakcie, iż autor już dawno postradał zarówno koncepcję, jak i orientację we własnym dziele. Black Dahlia na swój swoisty sposób cały czas pulsuje przemyślanym życiem, „dzianiem się”, zaprzeczeniem stagnacji i nawet drobne „chroboty” (przypominające czasem jakby skrzypienie drzwi, czy podobne charakterystyczne dźwięki) zdają się tu robić swoją właściwą robotę, a wszystko to brzmi jak ścieżka dźwiękowa do opowieści, której nie było i nie ma. A może jest, ale po prostu rozwija się i istnieje wyłącznie gdzieś tam w naszej głowie. W naszym limbo… I tylko od nas zależy jak bardzo spłyniemy z tymi dźwiękami i jaką finalną interpretację podczas danego odsłuchu wybierzemy…

Data wydania: 7 lutego 2025 

Piotr Wójcik