Łęg Creatur – The History of Etruscan Wind Instruments

Łęg Releases / DL/CD / 2023

Łęg Creatur – The History of Etruscan Wind Instruments Anxious Magazine

Wrocławska scena długie lata kojarzyła mi się przede wszystkim z rodzimym Black Metalem, względnie „antykomunistycznym rockiem”. Był też oczywiście Tercet Egzotyczny czy Lady Pank, ba! były nawet Zwłoki, ale to wszystko było już albo dawno, albo pomału zmieniło się wręcz w przysłowiową nieprawdę… Z tym większą ciekawością wrzuciłem w odtwarzacz CD płytę nowopowstałego Łęg Creatur o jakże intrygującym tytule “The History of Etruscan Wind Instruments”. No… Illbientu to we Wrocławiu chyba jeszcze nie grali…

Zanim skupimy się jednak na muzyce, rzucimy okiem na samą postać fizyczną, dochodzimy bowiem do czasów, w których sam fakt wydania debiutu w postaci fizycznej (w pierwszej chwili podejrzewałem kopiowany CDR, ale po bliższym przyjrzeniu się, wygląda to raczej na profesjonalny glass master) zakrawa na wydarzenie cokolwiek niecodzienne i godne wspomnienia. Dwułamowy digipak jest typowym podziemnym selfem, bez kodu kreskowego, wypuszczonym przez Łęg Releases, czyli zapewne samego autora, ale całość przedstawia się naprawdę bardzo, bardzo porządnie. Po odfoliowaniu „czuć drukarnią” (co bardzo lubię, a co wcale nie jest takie oczywiste w czasach przerzucania mniejszych nakładów w druk cyfrowy), całość dopracowana, jedynie tacka traya wywołuje swego rodzaju „niepokój użytkowy” (trochę strach mocować się z płytą w obawie o jej uszkodzenie).

Sama zawartość muzyczna zgodna jest poniekąd z tym, co deklaruje autor. Może nie tyle jest to stricte Illbient, bo moje uszy słyszały już zdecydowanie bardziej chore rzeczy, zwłaszcza gdy płyty przychodziły z nieodżałowanej pamięci szwedzkiej chłodni garmażeryjnej, niemniej jednak dzieło Sławomira Wolfa to istotnie drone pełną gębą. Tyle że mowa o dronie takim trochę improwizowanym, dadaistyczno live’owym, chadzającym trochę swoimi ścieżkami i zbaczającym momentami w stronę opowiadania historii wspomnianych w tytule etruskich instrumentów dętych. Całość, czyli 46 minut podzielone na cztery akty, brzmi bardzo spójnie, intrygująco i pozytywnie. Z jednej strony zajeżdża minimalem, z drugiej czuć dopracowanie i to, że ktoś naprawdę przysiadł by nadać temu ostateczny szlif. Z trzeciej: nikt przecież nie powiedział, że w minimalu trzeba zostawiać efekt końcowy przypadkowi… Autor musi być fanem instrumentów i efektów Arturii (zdjęcie profilowe z Minilabem zdaje się bezdyskusyjnie potwierdzać tę tezę, choć ja osobiście słyszę ten „feel”, który ciągnął się za mną przy ostatnim testowaniu efx Fragments – choć czy Sławek z tego akurat efektu skorzystał, głowy nie dam). Bardzo dobre wrażenie dopełnienia całości sprawiają również samplowane/przetworzone partie wokalne. Zwłaszcza w pierwszej części kwadryptyku, tchnące wręcz swego rodzaju wschodnim ortodoksyjnym rytem.

“The History of Etruscan Wind Instruments” to płyta z którą zdecydowanie warto się zapoznać. Nie widziałem jej wprawdzie na Youtube (szkoda!), ale wystarczy odwiedzić choćby Bandcamp twórcy. Nie ma zbyt dużo tego typu dźwięków w naszym kraju, a już tym bardziej tak profesjonalnie wyprodukowanych i wydanych. Również w postaci fizycznej. Muzyka to oczywiście niełatwa, wymagająca skupienia i odpowiedniego „klimatu na zapleczu” (do sprzątania czy nonszalanckiego spożywania kolacji raczej się nie nadaje…), niemniej jednak po przygaszeniu światła, zmiany jego barwy poniżej 3000K, wygodnym rozciągnięciu się w fotelu i rozluźnieniu, robi robotę…

Piotr Wójcik