Katedra Absurdu – Mitoza zmartwychwstałej cytoplazmy w dezoksyrybonukleinowym tabernakulum

Wydanie własne / DL / 2023

Katedra Absurdu – Mitoza zmartwychwstałej cytoplazmy w dezoksyrybonukleinowym tabernakulum Anxious Magazine

Ileż jest jeszcze w samej tylko Polsce kompletnie nieznanych i nieodkrytych twórców, których mała, by nie rzec nikła „świadomość marki” jest po prostu karczemnym skandalem, nad którego wyprostowaniem trzeba nieustannie pracować, by sprawiedliwości dziejowej stało się zadość? Tego nie wie nikt, z pewnością mamy ich wciąż wielu, bez wątpienia natomiast jednym z takich bardzo podziemnych i niszowych artystów jest Necheshetrion alias Blackphlegm alias Xanctux, człowiek tworzący gdzieś na pograniczu black metalu, eksperymentów z black metalem graniczących oraz bardzo, ale to bardzo ciężkich odmian ambientu, by nie rzec: illbientu. I w takich właśnie klimatach oscyluje twórczość jednego z jego projektów, czyli Katedry Absurdu. Projektu, który wydał jak na razie dwa wydawnictwa (oba dostępne do darmowego pobrania na Mediafire [1] | [2]), oba jednoutworowe i oba niesamowicie ambitne i trudne. Już sam fakt, że mamy do czynienia z wydawnictwami ciągłymi, jednoutworowymi mówi sam za siebie. Tytuły przywołują zaś najbardziej zaangażowane i bezkompromisowe rodzime black metalowe projekty, by wspomnieć choćby tylko Arkonę, wraz z ich pompatyczno-monumentalną stylistyką przekazu.

„Mitoza zmartwychwstałej cytoplazmy w dezoksyrybonukleinowym tabernakulum“ zabiera nas w czterdziestoczterominutową podróż w najbardziej chore zakamarki illbientu, w świat muzyki makro i muzyki ilustracyjnej w jednym, dźwiękowy odpowiednik fotografii mikroskopowej doprawionej klimatem tych najbardziej chorych – i równie powiązanych ze sceną metalową – projektów wydawanych swego czasu pod skrzydłami szwedzkiej Cold Meat Industry. Wszystko to, składające się poniekąd z gęstych noizów, dronów, plam, niesie w sobie jakąś melodyjną harmonię, można nawet zaryzykować stwierdzenie: zorganizowany porządek. Owa „Mitoza zmartchwywstałej cytoplazmy…” płynie spójnie kaskadą kosmicznych (choć w tym przypadku to raczej zdecydowanie mikrokosmos) szumów, mgławic dźwiękowych przekształcających się w wizualizacje komórkowego świata na poziomie podstawowym. Nie jest to na pewno wydawnictwo ani łatwe ani proste w odbiorze, jest natomiast niesamowicie głębokie, wbrew swojemu zahaczającemu o (zapewne celową) groteskę tytułowi niepretensjonalne, dopracowane i co tu dużo mówić, rzucające na kolana. Sporo pojawia się bowiem w podobnych klimatach muzyki, w przypadku której pójście w doprawiane szumami i zniekształceniami przeciągane plamy dźwięku służą li-tylko zakryciu braku pomysłów i twórczej niemocy ich autora, chcącego za wszelką „chce coś wydać”. W przeciwieństwie do takich przypadków, Necheshetrion wie co robi i wie, co chce finalnie uzyskać. „Mitoza zmartchwywstałej cytoplazmy…” rozwija się niespiesznie ale przez całe czterdzieści cztery minuty pulsuje życiem, tętni dźwiękiem, dokonuje nieustannego przeistoczenia (w dezoksyrybonukleinowym tabernakulum, chciałoby się rzec…) i wciąga nas w głąb miniaturowego świata. „Było sobie życie” w wersji illbientowej… Zarazem, na mojej prywatnej liście albumów, jedna z mocniejszych pozycji roku 2023.

Piotr Wójcik