Futura Resistenza / LP/DL /2025

Na wpół opustoszałe alejki i uliczki. Jak każdego, kolejnego wieczoru przemierzałem je, wzdłuż i wszerz. Od kilku dni uwagę moją przykuł plakat, randomowo rozwieszany, gdziekolwiek popadło, a zapowiadający występy w obskurnym, zapomnianym teatrze na skraju miasta. Afisz: żółtawa twarz, pokryta zbrązowiałymi zmarszczkami i krótko przycięte ciemne włosy – jednak to nie ona przyciągała moją uwagę. W lewym górnym rogu nazwa występującej, objazdowej trupy Jeugdbrand i ich nowego spektaklu 3 x hullo, hullo – to było to! Wspomnienia wypłynęły jak bąble powietrza uwolnione z mulistego dna, z poprzednich lat przypominające o wcześniejszych rewiach muzycznych Jeugdbrand zaczynającego jako duet (Dennis Tyfus i Jeroen Stevens) następnie trio (+ Sigtryggur Berg Sigmarsson), a w poprzednim roku gościnnie z udziałem Valentiny Magaletti.
Z powyższych racji koniecznością stało się zobaczyć ich kolejną, nową odsłonę 3 x hulla, hulla, tym bardziej, że skład ponownie uległ powiększeniu – a to za sprawą Gerarda Hermana – do kwartetu. Kiedy piszę wszystko jest możliwe, dlatego przeskoczyłem czas do momentu, w którym próbowałem wygodnie usadowić się w prastarym, teatralnym siedzeniu, w oczekiwaniu na rozpoczęcie występu. Opadająca kurtyna, zakurzona ze starości, objawiła nam niewielką scenę wypełnioną przeróżnym instrumentarium: od perkusji, organów, pianina i niewielkich stolików, na których mogłem dojrzeć: melodykę, walkmany, stare szpulowce otoczone stosami taśm…
Od samego początku odniosłem wrażenie, że całą salę wypełnia cichy, ciepły szum, pomimo że nasi kuglarze muzyczni dopiero co pojawili się na scenie. To zapewne puste taśmy rolowały się w walkmanach, wzmocnione elektrycznością wypuszczały z siebie ten zachęcający podźwięk. Jak przystało na podniosłe rozpoczęcie widowiska dźwięk à la dzwon rozpoczął jako pierwszy, podszyty czy to organami czy pasażami melodyki. Wyposażony w przedziwny mikrofon Denis dał początek wokalnej kaskaderce, z której jest zanany. W ciągu zaledwie kilku minut stajemy się świadkami głosowej żonglerki od: słowa mówionego, wpół wykrzyczanego, po operowe zaciągi, zakrztuśnięcia w rytm perkusyjnych zagrywek rozciągniętych procesowaniem, sprzęgami zakończonymi głosami spoza sceny. Czy tykanie zegara, dobiega z kieszeni sąsiada, noszącego zbyt duży budzik? Nie, to przygrywka przed rozpoczęciem protest songu, który szczelnie wypełnia każdą szczelinę w teatrze.
Organowa kaskada, delikatnie przytłacza, wciskając mnie w fotel, na którym siedzę czy leżę, bo to trudno określić, zaaferowany wydarzeniami na scenie. Hymnowe tło miesza się z pętlami i taśmami, formując się w grubaśną tkankę nie do przebicia. Nie nadążając ze złapaniem oddechu, odgłos zamykanego pudła fortepianu lub podobnie zdeformowanego dźwięku z dudniącym echem wypełnił salę. Zdeformowane pędy szumo-wiatru przygnały nocną scenerię wygenerowaną przez taśmy i zapętlenia, lewitacja w rytm spowolnionej akrobacji rytmiczno-perkusyjnej.
Czy nadal znajdujemy się na ziemi, czy to jakiś zakręcony kabaret rozgrywający na progu wyobraźni, a może egzotyczne tropiki z dawką miejscowego specjału? Nawet kiedy spadała audio słyszalność przedstawienie trwało dalej, zamieniając się w wokalne pomruki coś jak rejestrowane, podwodne igraszki wielorybów z dokumentalnych filmów przyrodniczych przerwane przez napływający kuter rybacki z włączoną echosondą. Płacz rozgrywającej się morskiej tragedii znienacka przerwany zostaje dada songiem ze wspaniałym sprężynowym pochodem. Emocje rosły z minuty na minutę, nie znajdując ujścia, kiedy odgłosy „skipującej” konwersacji zapadły się pod scenę.
Musiałem wyregulować wewnętrzne głośniki, aby przypadkiem nie stracić ani sekundki z wciąż toczącej się akcji 3 x hullo, hullo. Kiedy kilka dni później ocknąłem się we własnym domu okazało się, że przez cały tydzień regularnie co wieczór, po raz kolejny zaliczałem każdy występ Jeugdbrand od początku do końca – taka to płyta.
Data wydania: 28 lutego 2025
Marek “Lokis” Nawrot