James Plotkin & Jon Mueller – The Injured healer

WV Sorcerer Productions 巫唱片 / CD/DL / 2024

Anxious magazine James Plotkin & Jon Mueller – The Injured Healer

Personalnie, takie wydawnictwa jak powyższe, czyli współpraca pomiędzy dwoma lub wieloma muzykami, tytułuję Clash of the Titans. To takie frywolne słownictwo z lekką nutką ironii skierowaną w stronę sceny metalowej, ale w moim przypadku oznaczające jakość samą w sobie. Myślę, że obaj panowie, po wielu latach aktywnej obecności na szeroko rozumianej scenie muzycznej, nie potrzebują słowa wstępu. Zresztą, tu liczy się dźwięk, a właściwie wibracja, za którą stoją obaj muzycy – to ich znak firmowy, niezależnie od tego, czy grają solo, czy zespołowo.

Pomimo że The Injured Healer jest dopiero ich drugą pełnowymiarową współpracą po Terminal Velocity, to w przeszłości ich drogi wielokrotnie się łączyły i krzyżowały. W obecnym wcieleniu, „uzbrojeni” odpowiednio – James w Buchla modular synthesizer, a Jon w gongi i davul (duży dwugłowy bęben) – zaproponowali nam wycieczkę do świata czystego dźwięku, czyli wszechobecnej wibracji. Jak inaczej nazwać te połacie drgającej przestrzeni, wypełniającej po brzegi sześć utworów składających się na The Injured Healer? Mamy tu potężne niskotonowe podkłady, które są raczej podwalinami bytu, trzymającymi nas tu i teraz, niczym grawitacyjne buty, niepozwalające odlecieć. To raczej pulsujący niż marszowy rytm davulu, którego soniczne ruchy odczuwamy w trzewiach. Jego obecność częściej uchwytujemy dookoła niż stricte słyszymy, przykryty elektrycznością Buchla i jego niesamowitą skalą sonicznych możliwości.

Właśnie – James, po porzuceniu gitary i staniu się adoratorem modularnego syntezatora, objawia się jako zaklinacz i siewca elektryczności jednocześnie. Wystarczy posłuchać otwierającego Ithouis czy Crystick, aby doświadczyć abstrakcyjnego piękna Buchla i jego „ćwierkania”. Jednak to, co dominuje i jest najważniejsze w tym duecie, to niesamowity znak równości pomiędzy dwoma występującymi tu muzykami. Podczas trwania płyty i jej odsłuchu brak jakiejkolwiek dominacji którejkolwiek ze stron. Mamy tu czystą symbiozę audio, a w efekcie otrzymujemy coś w rodzaju jednego organizmu, mimo ich zewnętrznej różnicy. Czyste połączenie wibracji i elektryczności.

Kiedy np. w Rooblivon, rozpoczynającym się od rozchwianego, metalicznego pasażu gongu, jego brzmienie rozpościera się w przestrzeni, w którą powoli wdziera się wichura rozpętana przez modułowy syntezator. Wtedy tracimy orientację – kto, gdzie i kiedy – następuje fuzja dźwięku, euforia.

The Injured Healer to pozycja o potężnej, wręcz fizycznej sile, ale nie z tej destrukcyjnej strony. To przepiękny pokaz „dotykalności” dźwięku. Koniecznością jest wspomnienie, że nie jest to “drone music”, pomimo instrumentarium, które mogłoby na to wskazywać. Osobiście jestem wdzięczny za to i za uchwycenie całości w zaciemnionej scenerii rytu, o niespotykanej skali i przebiegu. Pamiętajmy, że ciemność to jedynie punkt na nieskończonej skali światła.

Marek “Lokis” Nawrot