Iceman Junglist Kru x Degradation – Processed World

Brachliegen Tapes / MC/DL /2025

Iceman Junglist Kru x Degradation – Processed World

Zapewne część z Was pamięta jeszcze kasety C-90 – te nośniki o długości dziewięćdziesięciu minut, które pozwalały pomieścić półtorej godziny muzyki (np. dwie pełne płyty), szumu, zakłóceń i ducha epoki. Właśnie tyle trwa Processed World, wspólne wydawnictwo Iceman Junglist Kru i Degradation. Ale nie dajcie się zwieść – to nie nostalgiczna wycieczka. To lot przez krajobraz złożony z pozostałości po rave’ach, zgliszcz biurowej egzystencji i paranoi cyfrowego kapitalizmu. Od pierwszych dźwięków ten materiał wypuszcza swoje macki – nie po to, by nas otulić, ale by zakleszczyć się w percepcji, zdławić logikę i wessać w gęstą, lepką narrację, która ani przez moment nie puszcza.

Pierwsza strona, czyli I Just Want To Go Into Weird Companies And See What The Fuck Is Going On autorstwa Iceman Junglist Kru, to jak sabotaż przeprowadzony na wewnętrznym serwerze jakiejś upadłej korporacji. Breaki są tu jak zmutowane pakiety danych, które nie mogą znaleźć adresata. Wszystko brzmi, jakby zostało odzyskane z dysku twardego pożartego przez ogień – rytmy są pocięte, nielinearne, a zamiast melodii mamy echolalie przeszłości, glitchowe urywki i duchologiczną atmosferę, która bardziej przywołuje seans spirytystyczny z załogą ghost office niż klasyczny rave. To muzyka z pogranicza jawy i sennych nawrotów. W tym wszystkim wyczuwalna jest obecność ducha Johna T. Gasta – jego mistycyzm zostaje tu przetworzony przez korporacyjną zimę i wrzucony w serce breakcore’u. A także, jak sami przyznają do recyclingu Gold Is The Metal nieodżałowanego Coil.

Druga część, Processed World od Degradation, to jakby odpowiedź z wnętrza przemysłowego snu, gdzie elektryczność przecieka przez zardzewiałe przewody świadomości. Tu wszystko jest wolniejsze, bardziej duszne, smoliste. Drony wloką się jak dym po pożarze, breaki są poskręcane, feedbacki tną jak żyletki, a sample – od małpiego lamentu po 16-bitowe efekty z zapomnianych gier – budują wrażenie postapokaliptycznej zawiechy. Wszystko staje się psychoakustycznym zawieszeniem: coś pomiędzy industrialnym ambientem, spalonym dubem i grzebaniem w śmietmickach po rozpadzie społecznej struktury. To zapis życia w paraliżu – dźwiękowy dziennik prowadzony w stanie półsnu, kiedy wszystko się wali, a system każe iść do pracy.

Obie strony materiału łączy jedno – radykalne podejście do formy i znaczenia. Zamiast narracji mamy dekonstrukcję, zamiast struktury – rozsypane szkielety brzmień, które działają bardziej na poziomie odruchów niż świadomości. To album, który wymazuje granice pomiędzy klubem, halą przemysłową, pokojem odsłuchowym i pustką. Nie ma tu taniego efekciarstwa – jest głęboka, cielesna immersja, w której nawet szum taśmy staje się znaczący. A może to już nie szum, tylko komunikat, który wciąż próbujemy odczytać?

Processed World to pole sonicznej archeologii – przesiąknięte wilgocią, kurzem i przemilczanymi historiami. To rave po rave’ie, glitch po kolejnej usterce, ambient po wypaleniu. Materiał, który fizycznie męczy, ale mentalnie wciąga jak mało co. Nieznośny i magnetyczny zarazem. Gdy ta 90-minutowa podróż się kończy, cisza boli. Bo w Processed World nawet milczenie ma swoją wagę. Wciskam przycisk przycisk PLAY ponownie.

Data wydania: 27 czerwca 2025

Artur Mieczkowski