Goutte – Kontur

Opus Elefantum / CD-R/DL / 2024

Goutte – Kontur Anxious

I takie sytuacje się przydarzają. Jednym z nieprzerwanie pojawiających się myślo-obrazów podczas pierwszego odsłuchu debiutanckiego albumu Goutte Kontur była legenda o kwiecie paproci. Możliwe, że bodziec zewnętrzny uruchomił podświadomość odpowiednim impulsem, a może to personalne, ciągłe poszukiwania „kwiatu paproci” i natrafienie na jego trop zaowocowało tą „wizualizacją”. Po nasyceniu się muzyką Tulei i ich eksploracji folkowo-słowiańskich, wyczuwam podobne zapachy na płycie Kontur. Oczywiście, nie chodzi tu o rodzaj plagiatu własnych działań pod inną nazwą (zarówno Gosia Zagajewska, jak i Wojtek Kurek działają równocześnie w obu projektach). To wkroczenie na inny plan, z tak dużym bagażem doświadczeń artystycznych, powoduje, że Kontur staje się kwiatem paproci samym w sobie. Jest tu jednak jedna potężna różnica, dźwięki te są dla wszystkich i powinniśmy dzielić się nimi jak najszerzej, co niniejszym czynię.

Przysłuchując się opowieściom, wydarzeniom przedstawionym w naszym ojczystym języku, wyczuwamy ludowe pochodzenie, ale na tym podobieństwa się kończą. Mamy tu raczej do czynienia ze spektralnym folkiem, wygryzionym z ziemi i wyrzuconym w eter, na szerokie plany psychoaktywnej eksploracji w elektrycznych oparach. Jak wspomniała Gosia w wywiadzie dla Anxious, Kontur miał być jej pierwszym, solowym wydawnictwem – stało się trochę inaczej – jest kolejnym owocem współpracy z Wojtkiem. 

Przedstawiając bardziej obrazowo, powstała swobodna mikstura Coil z okresu Musick to Play in the Dark, rodzimego Księżyca i Fovea Hex w minimalistycznej odsłonie. Tu ascetyczny nie oznacza gorszy czy ograniczony, bardziej przestrzenny. Wystarczy posłuchać otwierającego płytę, tytułowego Kontur, gdzie rozpryskujące, pierwsze tony dają ujście otwierającej się strefie nieskończoności, we wnętrzu której głos (notabene, nagrywany w starym, opuszczonym domu z wyjątkową akustyką, pobudza wyobraźnię), próbuje dotrzeć do końca bezkresu. Pojedyncze słowa ścierają się ze sobą, nakładają jedno na drugie. Tutaj kunszt Wojtka (jego alchemiczne narzędzia i obróbka odkryły nowe oblicze rdzennej muzyki) wychodzi na jaw. Procesowanie, dodawanie, zapętlenia uzupełniają się z frazami głosu Gosi, co znakomicie buduje atmosferę i dramaturgię. To nie jest maskowanie, wypełnianie luk, a raczej eksponowanie siły ludzkiego głosu i informacji zawartych w słowach. Masa małych wydarzeń, wstawek, które dzieją się w trakcie trwania utworu, wszystko to jest do odkrycia – wystarczy przyłożyć lupę do ucha, a objawią się.

Legenda mówi, aby odnaleźć kwiat paproci, trzeba odbyć podróż w nietknięte ludzką ręką leśne knieje. Jako, że kwitną tylko w Noc Kupały, musimy zmierzyć się z „nocnym trybem życia” prosto z pogańskich czasów, pełnym wolności, frywolności, nieograniczonych jednym dogmatem, ale pełnym też zagadkowości. Rodzaj niepokoju towarzyszący takim penetracjom idealnie odpowiada utworowi Rdzeń. Pozbawiony słownego przekazu, a wypełniony po brzegi wokalizami opartymi na równomiernym, radiacyjnym dronie, wywołuje uczucie niepewności, wrażenie obecności czegoś/kogoś, niewidzialnego, a jednak wyczuwalnego. Tutaj Gosia prezentuje nam pełną skalę, głębię swojego głosu, jego tembr, który Wojtek wysmakowanie wykorzystuje jako instrument. Poddając go procesowaniu w trakcie trwania utworu, dyryguje jego poszczególnymi „pasmami częstotliwości”, uwypuklając je zamiennie transfiguruje całość w sabatyczny zlot, którego nieświadomie stajemy się świadkami. Muzycznie ocieramy się o wczesne dokonania divy Diamandy Galas, może nie aż tak demoniczne i ekstremalne, ale równie emocjonalne.

Przebywając czy wydłużając swój pobyt w tak nadwyrężających stanach emocjonalnych, łatwo dochodzi do deprawacji sensorycznej i nasze poszukiwania inwertują się z zewnętrznego, do wewnętrznego bezmiaru. Psychodeliczny trip może trwać i trwać, zmieniając się w kalejdoskopowe doznania własne lub nadrealne światy wyobraźni. 

Wsłuchajcie się w tekst Nielot, a zrozumiecie, jak mikro staje się makro, z wyeksponowanym, recytowanym głosem, z podwójnym tłem. Sprzęgo-organy, czy preparowana gitara, nacierając zostawia ślady, zarysy w przestrzeni. „Nieloty bezruchów chwieją się…”. Zapadając się głębiej i głębiej w naszej jaźni możemy ocknąć się w przedziwnym otoczeniu lub w jego wnętrzu. Elektroakustyczne krople, które echem odbijają się od ścian słoika, mogą zaskoczyć każdego. Przeskakując z makro w mikro stajemy się tą najmniejszą cząstką oglądaną z zewnątrz. Znakomicie dobrane efekty i słowa tekstu wręcz wizualizują przebywanie w środku szklanego naczynia, a proto-mutant rytm wzmacnia tylko wrażenie wszędobylskiej, przesterowanej klaustrofobii. Nie zapominając, skąd i po co przybyliśmy, czas powrócić do tej rzeczywistości tu i teraz. Jednak w towarzystwie najbardziej „przyziemnej” kompozycji Skroń – rozpoczynającej się przyśpiewką rodem z naszego folkloru – trudno jest o powrót. Echoidalne szepty, wielogłosy i ten szalony galopujący w oddali rytm wprowadzają w stan niemal schizofreniczny, w którym to z przyjemnością pozostanę na dłużej, aby delektować się kwiatem paproci.

Marek “Lokis” Nawrot