Gilgareth – Lichtboten

Wydanie własne / DL / 2024

Anxious magazine Gilgareth – Lichtboten

Dokąd zmierza dungeon synth jako nurt? Czy ma swoją stabilną bazę wykonawców? Wreszcie: czym tak naprawdę charakteryzuje się prawdziwy, nieskażony innymi stylami DS? Pytania na pozór banalne, wyświechtane i lekko prowokacyjne, powracające jednak zawsze, gdy kolejny projekt, zwłaszcza z tych najmłodszych, debiutujący jako „typowy DS” ewoluuje po krótkiej wewnętrznej walce w coś, co już generalnie dungeon synthu prawie wcale nie przypomina, względnie sprawia, że bardzo intensywnie zaczynamy zastanawiać się, gdzie tak naprawdę leżą jego granice i kiedy dochodzi do (często nieuchronnej) sytuacji, że ktoś w końcu wypada z tych kolein (czasami desperacko się ich trzymając lub będąc tam z powrotem wtłaczanym przez fanów, wydawcę, czy kogoś jeszcze innego). Stąd w sumie wszystkie te hybrydy dungeon synth łamane przez coś tam, łamane przez jeszcze coś tam, a nawet łamane przez kolejne coś tam…

Kwestia ta pojawiła się na początku tej recenzji nieprzypadkowo. Oto bowiem na zamknięcie roku 2024 wraca do nas niemiecki Gilgareth, wraca z albumem naprawdę świetnym, albumem, którym zdecydowanie wyrywa się z dungeonsynthowej żabiej sadzawki. Zresztą, przyznajmy uczciwie, że w klasycznym frogpondzie to ten projekt nigdy się nie nurzał ani nie tkwił. No, może u samych początków, maksymalnie jedną kończyną. Szybko jednak niemieckie duo zaczęło wypracowywać coś własnego, charakterystycznego tylko dla nich, gwałtownie uciekając z kolein prostoty, minimalizmu i wszystkich cech, które u dziewięćdziesięciu procent kojarzonych z tym gatunkiem wykonawców mierżą i irytują. Gilgareth poszedł w stworzenie swojego muzycznego świata, który wybuchł na Lichtboten feerią muzycznych puzzli złożonych z niesamowitej ilości dobrze odkurzonych patentów. Bo czegóż tu nie ma? Romantyczne, nieco naiwne, acz przez to wprost urocze arpeggia w otwierającym płytę Bannstrahl przechodzące w dość prostą ale niesamowicie melodyjną elektronikę lat osiemdziesiątych. Lekki skłon (na całym zresztą albumie) w szkołę niemiecką, choć może nie tyle berlińską co raczej nawet krautową. No tak, pochodzenia się nie zaprzesz… Do tego kolejne arpeggia, tym razem podbite nieco basowym pulsem (to już Aves’ Schwingen, czyli drugi numer na płycie), jako żywo przypominające prostą elektroniczną muzykę z filmów, najczęściej dokumentalnych lub tańszych seriali ze wspomnianej wyżej dekady. Wszystko to zdecydowanie nie brzmi jak dungeon synth, to już raczej połączenie „elektroniki naiwnej” z retrowavem, new romantic, jest zresztą cała ta płyta niesamowicie ciepła, jakaś pozytywna w wydźwięku. To nie lochy norweskiego trolla, i smętne, ponure brzdąkanie z maksymalnie prostymi melodyjkami na stagnującym tle. Może i na Lichtboten też trafiają się wolniejsze momenty, jak choćby Salasandra, są to jednak utwory dalej brzmiące romantycznie, pozytywnie, jasno. I bardzo, bardzo elektronicznie. Pracująca gdzieś w tle tego wolnego, rozmarzonego elektronicznego kawałka perkusja to kolejny kamyczek do ogródka z dwoma cyferkami, z którą pierwsza (i tylko pierwsza) jest ósemką. Kto pamięta tamte czasy, sam przyzna, że ten utwór zrobiłby furorę na niejednej kolonii… Dąbki, Sarbinowo, Pobierowo… Nie tylko przecież nadawałby się do grania, ale i dzięki powolnemu tempu mógłby na tej kolonii konkurować ze szlagierami pewnego Anglika w charakterystycznych okularach czy pewnej obciętej na łyso Irlandki… Wprawdzie kolejny, Boron, już się raczej na parkiet nie nadaje, bo robi się zbyt ambientowo, ale klimat mamy dalej zachowany. A im dalej w las, tym więcej neoromantyzmu, starych dobrych elektronicznych patentów, wręcz z pogranicza rekonstrukcji historycznej, muzyki, której nie powstydziłaby się ani kanadyjska Phantasma Sound ani brytyjska Mixmusic (jeśli nie chce wam się sprawdzać, kogo tu wywołuję z zaświatów, to mowa o starych wytwórniach z lat osiemdziesiątych, wydających podziemną elektronikę na taśmach). Dziś tej muzyki nie zamierza się powstydzić grecki Dale of Shadows, który planuje w marcu wydać Lichtboten – na kasetach właśnie. Szanujemy odwagę, bo Dale of Shadows to raczej wydawnictwo typowo DS’owe, celujące w rzeczy bardziej typowe dla gatunku oraz Black Metal, będzie więc Lichtboten takim strzałem w nieco inną niszę, ale… jednocześnie zdecydowanie dobrym ruchem a i dzisiejsi przecież słuchacze tego stylu lubią sięgać po rzeczy nieoczywiste, przeżyją więc nawet typowo elektroniczne kawałki typu Rahja, czy Lamifaar, gdzie dzieją się już rzeczy typowe dla utworów puszczanych w Studiu el-muzyki, za to niekoniecznie takich, które w jakikolwiek sposób wiążą się z nurtem w jakiejś tam części wywodzącym się ze skrzeczącego black metalu (nawet jeśli jego druga fala w sporym zakresie się od tego faktu odżegnuje).

Gilgareth z kolei być może nie odżegnuje się od swoich korzeni, jednak też przeszedł przemianę, dość ekspresową, choć niekoniecznie gwałtowną (jakkolwiek dziwnie brzmi to w kontekście projektu, który debiutował w lutym zeszłego roku). Od takiego „bardzo dungeon synthu”, z czasami obciachowymi barwami i rozwiązaniami, momentami zahaczającego o mediaeval synth czy comfy synth, aż po tryskającą duchem rekonstrukcyjnego new romantic muzykę elektroniczną z pogranicza instrumentalnego electro-disco, widoczną zwłaszcza w ostatnim Rondra zur Ehr’. Dodajmy jednak, że efekt końcowy jest niesamowity i bardzo odróżnia ten projekt na plus od szeregu innych, które w dalszym ciągu miotają się, próbują wyjść dokądś z siermiężnych DS’owych kolein. Ta ostatnia konkluzja cofa nas zresztą do pytania otwierającego tę recenzję. I jakby nie patrzeć, wychodzi na to, że wspomniany styl zmierza chyba główne do wypuszczania artystów poza własne ramy, do bycia takim „uświadamiaczem” im, że trzeba poszukać czegoś więcej, rozwinąć się, pójść w jakimś mniej oczywistym kierunku. Wtedy jednak dany projekt czy artysta bądź ewoluuje gdzieś daleko, albo zaczynają się ukośniki. Dużo ukośników. A Gilgareth? Gilgareth doszedł w mojej opinii do momentu w którym wykonuje typową muzykę elektroniczną z pogranicza new romantic i bardzo szeroko pojętej szkoły niemieckiej, co najwyżej z „głębokimi, historycznymi inspiracjami dungeon synthem”. Zresztą nie o szufladki i te wszystkie nazwy tutaj chodzi… Posłuchajcie sami Lichtboten i spróbujcie sami go gdzieś przypasować. Albo po prostu delektujcie się świetną muzyką. Bez żadnego szufladkowania.

Data wydania: 12 grudnia 2024 

Piotr Wójcik