Gerda – Diabeł

Dyspensa Records / LP / 2024

Anxious magazine Gerda – Diabeł

Muszę się do czegoś przyznać. Odsłuchałam Diabła kilka razy do snu, zaraz po premierze, mając we od razu łbie mrowie  „mądrych” przemyśleń, bo jak zwykle płyta opowiadała mi o sobie ze szczegółami, jak najebany ekstrawertyk na domówce. Następnie, przysięgam, napisałam recenzję w głowie, na niby, uznałam rzecz za załatwioną i schowałam głęboko w pamięci podręcznej, żeby zająć się… nawet już nie pamiętam czym. Nie konsumuję przecież na akord, a i tak nie daję rady. Mea culpa. Tylko w moim świecie coraz częściej okazuje się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Diabeł wrócił do mnie w Komunie Warszawa, przy okazji festiwalu Ephemera. Wojciech i Jan namalowali go dla mnie zjadając na kolację występ Billy’ego Woodsa, którego mieli supportować. Nie ma to jak prosić Polaków o wsparcie ;). 

Klimat, jaki tego wieczoru wytworzył na scenie Bąkowski, przy leniwym akompaniamencie elektronicznych ćwierków i melodii, wspieranych garażowym, leniwym beatem, dzierganym przez Piaseckiego, przywodzi mi na myśl wspomnienie z czasów licealnych. Rzeczywistość wtedy była dużo bardziej odurzająca, niż narkotyki, a ja na niemal dwa lata znikłam z radaru systemu edukacji. Z braku kasy (oraz jakichkolwiek społecznie przyjętych ambicji) pomieszkiwałam w hostelu na terenie szpitala psychiatrycznego w Tworkach z chłopakiem, który tak jak ja kochał muzykę, za to nie bardzo lubił elektrowstrząsy. Mniejsza o to…

W malutkim pokoju pawilonu mieszkalnego mieliśmy łóżko, czajnik, stół, stary mikser z adapterem i głośnikami. Nie spaliśmy zbyt dobrze, za to słuchaliśmy całych oceanów elektroniki po nocach. Sąsiedzi i tak wstawali o 5 rano żeby palić papierosa za papierosem na ławce przed wejściem. Pamiętam, że skoro świt biegłam skorzystać z ciepłej wody zanim jej zabraknie, żeby potem do nich dołączyć. Otoczeni przez zieleń drzew wżerających się w ceglasto czerwone budynki oddziałowe zawieszaliśmy w powietrzu luźno skoligacone ze sobą zdania. Ze słów tworzyły się chmury (może to był dym z papierosów), a w chmurach widziałam ledwo rozpoznawalne kształty różnych istot i przedmiotów, które ożywały w jednej chwili, by marnie zginąć w następnej.

No i tak to jest właśnie z tym Diabłem. Lepszego opisu nie będzie. Bąkowski opowiada historie z głębi swojej jaźni paląc papierosa za papierosem, a Piasecki buduje mu pod narrację cały teren szpitala. W tym stwierdzeniu zupełnie brak jest przesady. Nie będę gdybać czym dla Wojciecha jest ta jego poezja, ale czuć mocno, że to wszystko jest bardzo osobiste. Może nawet wzruszające. Jeśli to plaster z opatrunkiem, to bardzo szczelny. Jak od pielęgniarki z Tworek. 

Data wydania: 9 lutego 2024

Marta Podoska