Morc Records / LP/DL / 2024

Edgar Wappenhalter (właściwie: Steve Marreyt) to artysta obecny na muzycznej scenie lat całych dwadzieścia, którego dorobek muzyczny, nazywany przez fachowców także dyskografią, liczy sobie ładnych kilkanaście pozycji (pod samym tylko aliasem EW, działał bowiem również pod oryginalnym nazwiskiem, jak również w licznych zespołach czy projektach). Nie zmienia to jednak faktu, że piszący te słowa z jego twórczością zapoznał, czy też raczej zapoznaje się dopiero po dwóch dekadach – od wydawanego właśnie albumu Ijsschots Veenlaag Mist.
Sam projekt, czy raczej artystyczne wcielenie Steve’a (dalej, dla porządku jako Edgar) to taki prawie że typowy neofolk, nieco rozmyty, mocno doprawiony efektami, rzuconymi zarówno na samą gitarę jak i końcowy miks. Edgar nie wyważa tu bez wątpienia otwartych drzwi, ani nie odkrywa na nowo Ameryki, całość jest jednak strawna, mieszcząca się w kanonie, choć mnie osobiście przeszkadzają nieco czasami pojawiające się w pierwszych utworach zbyt nachalne i agresywne rozjazdy harmoniczne. Szybko jednak ustępują one miejsca bardziej klasycznej harmonice. Niewątpliwie płycie jako takiej pomaga również fakt, że tych dziewięć kawałków mieści się raptem w trzydziestu czterech minutach, na dwunastocalowym placku. Nie jest to też taki folk czy neofolk absolutnie stuprocentowy, gdyż zwłaszcza te bardziej nostalgiczne momenty (jak choćby w In het bos 1) budowane są w oparciu o pady i leady z klawisza. Jak to natomiast dość często w tym i nie tylko tym gatunku bywa, płyta poświęcona jest twórczości holenderskiej poetki Sonji Prins, warstwę tekstową albumu tworzą więc jej wiersze, czego efektem jest to, że słuchając tego longa mamy stosunkowo rzadką w dzisiejszym, zwłaszcza podziemnym, światku muzycznym okazję do obcowania z językiem niderlandzkim.
Ijsschots Veenlaag Mist jest bez wątpienia jedną z tych płyt, które rozwijają się z utworu na utwór, i o ile w pierwszych kawałkach jeszcze razi mnie dość swobodne traktowanie harmonii, o tyle od wspominanego wyżej In het bos 1 problem ten jakby nagle znika, za to druga strona longa uderza nas na dzień dobry takim prawie ambientowo-folkowym Boshut dub, poprawiając zaraz po nim mocnym, wręcz transowym (fajnie to wychodzi z tą gitarą puszczoną przez flanger) Vogel rok diamant. W ogóle ten ambient-folk w Boshut dub jest sam w sobie dość intrygujący, brzmi bowiem tak, że trudno byłoby przyporządkować go do konkretnego folku w ujęciu geograficznym. Taki, niby folk, a jednak nomadyczny niczym VOIPowy numer telefonu, bardziej odjeżdżający w muzykę tła z dobrego serialu dokumentalnego, przyrodniczego, nieco przypominając tym samym rzeczy typu Atlantic Realm. W podobnym duchu brzmią zresztą kolejne utwory z drugiej strony placka, sprawiając, że album kończy się jakby rozpływając w jakiejś mistycznej mgle. Bardzo fajnie się tego słucha i bardzo przyjemnie obserwuje stopniowe zmiany nastroju, które delikatnie przetaczają się przez tę płytę. Aż do samego końca w postaci zawracającego nagle ostro w folkowe klimaty Lied 2, oferującego nam jednak dostosowany do wcześniejszych ambientowych kawałków spokojny, monotonnie-usypiający klimat, który fajną klamrą spina i zamyka ten album. Dobra robota, Edgar!
Data wydania: 9 października 2024
Piotr Wójcik