Wydanie własne / DL / 2024

Strasznie szybko ten czas leci… wydawało mi się, że recenzję płyty Bunker Opera projektu DRMōōN pisałem „całkiem niedawno”, tymczasem okazuje się, że między Bunkrem a Delusional mamy równiutko całe, długie dwa lata… Z jednej strony sporo, z drugiej nie na tyle, by o augsburskim projekcie zapomnieć. A skoro nie zapomnieliśmy (a przynajmniej ja), to z tym większą ciekawością można zabrać się za muzyczną lekturę tego, co przynosi nam najnowszy, tym razem już bezwzględnie pełnoprawny długograj (choć i Bunker Opera funkcjonuje jako pełna płyta).
Już pierwsze dźwięki otwierającego ten materiał DeliaDanCe uświadamiają nam, że tym razem będziemy mieli do czynienia z materiałem bardziej rytmicznym, w którym o swoje upomną się też elementy perkusyjne (zwłaszcza w kawałkach takich jak Dr Sun). Wciąż jednak obecna jest dobrze znana z poprzednich wydawnictw basowa podstawa, czasami sprytnie przenikająca się z perkusją czy nawet częściowo wchodząca w jej kompetencje (Deothumb).
Wspomniany przez autora w opisie płyty pulsujący bas nie znalazł się tam rzeczywiście przypadkowo. W dalszym ciągu mamy też industrialne wtręty, choć jakby subtelniejsze niż ostatnio, bardziej schowane. Bez wątpienia jest też dalej nieco mrocznie, choć już nie tak, jak na poprzednich wydawnictwach, powiedziałbym raczej, że to bardziej nastrój tajemniczości niż mroku. Zdecydowanie natomiast oddalił się DRMōōN od inklinacji jazzowych (choć jakieś jazzujące fragmenty da się jeszcze wyłuskać) czy – przede wszystkim – neoklasycznych. Ale czy to źle? Absolutnie nie. DRMōōN przesuwa się po prostu powoli w swoją niszę, tam gdzie będzie czuć się najlepiej i tam gdzie w pełni się odnajdzie i zrealizuje. Już zresztą pomysł na taki lekko dziwny, inspirowany dadaizmem album (co niekoniecznie musi być łatwe do oddawania w muzyce) jest sam w sobie zabiegiem dość ciekawym i sprawiającym, że Delusional wyróżnia się z tłumu wydanych równolegle płyt. Pomijając pomniejsze zabiegi okołomuzyczne (wszystkie tytuły na literę D, adekwatną do koncepcji grafikę itd.) muzycznie też koncept broni się jako spójna całość. Może to bardziej taki współczesny dadaizm XXI wieku, dużo bardziej elektroniczny i industrialny (szokująco nawet, patrząc z perspektywy wyobraźni pierwszych dadaistów) ale bez wątpienia ma to swój urok. I nawet piszący te słowa, którego zawsze odrzucała idea Miasto – Masa – Maszyna (tak, wiem, że to nie z dadaistów, ale epoka ta sama i takie samo „odromantycznienie” sztuki), znajduje tę płytę całkiem przyjemną w odbiorze… Z ciekawością wyczekując na kolejną.
Data wydania: 1 grudnia 2024
Piotr Wójcik