Subsound Records / LP/DL / 2025

Gdy Luciano Lamanna (elektroniczny alchemik sceny industrialnej) i Luca T. Mai (saksofonowy rewolucjonista ZU) splatają siły w projekcie DIVUS, objawia się dźwiękowa antyutopia. Ich trzecia płyta to zerwanie z przeszłością – żadnych śladów techno ani jazzcoreowego chaosu. Zamiast tego: senna, toksyczna elegancja, jakby Burial i Bohren & der Club of Gore stworzyli ścieżkę dźwiękową do nieistniejącego filmu Tarkowskiego.
„…wznosi się, staje się gorzki, deflagruje i kończy się inwokacją, wznawia z lekkością, kontynuuje ze słodyczą i kończy się w zapomnieniu jak ogon komety, który przekroczył układ słoneczny i kontynuuje swoją podróż”.
Współpraca Lamanny i Mai rozwija się na nowych terytoriach, zaskakująco dalekich od ich tradycyjnego brzmienia. Ich wpływy pochodzące z techno i jazzcore/metalu zostały odłożone na bok na rzecz bardziej nocnego i atmosferycznego podejścia do jazzu i muzyki elektronicznej: tak sennego, zadymionego i mrocznego, że mogłoby pasować do nieistniejącego filmu kryminalnego science fiction nakręconego na dystopijnych przedmieściach metropolii.
Już pierwsze dźwięki saksofonu tworzą w moje głowie obraz kobiety tańczącej leniwie po środku pustej sali i zdaje mi się, że fani Bandallamentiego znajdą tu coś dla siebie.
Rozpoczynający utwór wprowadza nas w klimat albumu dronującym basem, do którego po chwili dołącza podwojony dźwiękowo saksofon pchający właściwie dwa dźwięki w długo niekończącą się przestrzeń. Ta przestrzeń jest wskazówką by zamknąć oczy już teraz, przygotować się na kolejny krok, kolejny utwór.
Kolejny już znacznie cięższy. Przesterowany bas na początku zapowiada saksofon, który tutaj już jest bardziej otwarty i zdaje się swobodniej opowiadać historię, którą ma w zanadrzu. Następny utwór, zdradza po chwili, że to nie koniec dźwiękowej ewolucji. Saksofon jest już w pełni sił i mówi głośno niesiony odbijającym się echem w tle, rytm zaczyna być coraz bardziej zdefiniowany.
Już nie saksofon ale ludzki głos i słowa wyśpiewane w tę samą prawie niekończąca się przestrzeń. Jakby wołał słońce, które leniwie, choć pewnie wstaje nad horyzont. Kolejny krok to zmiana. Wszystkie instrumenty, choć uwikłane w polirytm, zmierzają w miejsce, gdzie mogą przeistoczyć się w mocniejszy elektroniczny beat.
W przedostatnim utworze słuchacze, którzy mieli problem z utrzymaniem się w balansie, znajdą ukojenie. Powtarzający się od początku pochód akordów, stanowczo definiuje tło by już za chwilę offsetowym delayem zmącić spokój. Nie ma jednak czego się obawiać, wraca nasz saksofon by poprowadzić nas do zwieńczenia utworu i jakby ostatnim tchem wykrzyczeć, to co mu jeszcze zostało.
Album kończy się, przypominając nam dźwięki, którymi się zaczął ale nie są to dokładnie te same dźwięki. Czujemy podobieństwo ale jest to nowa jakość, która ostatecznie żegna nas monotonnym mechanicznym rytmem cichnącym powoli.
Data wydania: 2 maja 2025
Przemek Król