Colin Andrew Sheffield – Moments Lost

Sublime Retreat / CD/DL / 2024

Anxious magazine Colin Andrew Sheffield – Moments Lost

Obcowanie z dźwiękiem, jak i jego wchłanianiem zawsze towarzyszył pierwotny, ekstatyczny moment: rozpakowywanie jego „zewnętrznej, fizycznej formy”. Nieważne, czy jest to kaseta, winyl, czy CD, celebracja pełną gębą. Dodatkową atrakcje zapewniają często przedziwne, artystyczne, manualnie wykonane opakowania tych wydawnictw. Przykładów można by przytoczyć setki. Pamiętam pełne zaskoczenie, kiedy w 1992 roku zapoznawałem z zawartością, wówczas świeżutkiego Contrastate – A Live Coal Under The Ashe. Nie dość, że jednostronny winyl, to w dodatku przezroczysty, ale o jego oryginalności wydawniczej zadecydowało umieszczenie płyty CD w wyciętym środku tego winyla. Podobnego zabiegu, przeniesionego w bardziej współczesne nam czasy, dokonał Peter Christopherson. Wznawiając Black Antlers i The Remote Viewer objawiły się jako dwa oddzielne, dwukompaktowe tytuły (oryginalnie każdy z nich był limitowanym, jednodyskowym cdr). Tutaj, każdy drugi dysk to 3 calowa płyta CD „zatopiona” i rozszerzona jako przezroczysta 5 calowa płyta CD. Otrzymujemy i piękny artefakt i bardzo praktyczny „przedmiot” – większość odtwarzaczy CD już nie posiada możliwość lub po prostu nie chce „odpalać” tradycyjnych trzycalówek.

Podobny zabieg kosmetyczny został wykonany przy publikacji najnowszej pozycji Moments Lost Colina Sheffielda. Jako, że jest to raczej nowela muzyczna – trwa 20 minut – niż pełnowymiarowy dysk, wydaje się to doskonałym rozwiązaniem zadowalającym zarówno dźwiękowców, jak i fetyszystów.

Oryginalnie, kompozycja ta ujrzała światło dzienne w ubiegłym roku, podczas trwania festiwalu The Molten Plains w towarzystwie projekcji filmu również autorstwa Colina (z niego pochodzą zdjęcia na okładce). I tutaj wkraczamy w wielowymiarowy świat plunderphonics (po naszemu dziwnie brzmiące słowo plądrofonia). Termin rozległy jak samo morze, a przy tym kontrowersyjny, wzbudzający przeróżne reakcje.

Szkielet utworu powstał na bazie sampli pobranych z winyli wypełnionych starymi, filmowymi soundtrackami, zapewniając nam automatycznie przeskok w archaiczną przeszłość. Szybkie, puszczone od tyłu arpeggio, a może i nie, staje się naszym pojazdem, który przerzuca nas na rozległe połacie, gdzie odgłosy elektrostatycznego deszczu stukają w powierzchnię. Fantastycznie preparowane, to są oczywiście, w rzeczywistości szumy i trzaski pochodzące z samych winyli, które zbyt często odtwarzane ujawniają swoje „starzenie się”. Obróbka i przetwarzanie pętli to ukryty sekret/koncepcja Colina, który z ideą stworzenia symfonii, traktuje je jako punkt wyjściowy.

Tajemnicze smyko-drony o bardziej krystalicznej barwie, niż zazwyczaj basowe pomruki, wkradają się w każdy możliwy fragment przestrzeni. Igranie z pamięcią, czy może raczej przywoływanie wspomnień, niekoniecznie tych nieprzyjemnych, niechcianych, ale samych w sobie, jako esencja bytu. To, co urzeka podczas słuchania to przeskok z przeszłości – którą wykorzystano do powstania tego materiału – w przyszłość, która cieknie z głośników. Brak tu teraźniejszości, ponieważ jej nie ma, jest tak ulotna, że nie do uchwycenia. Od czasu do czasu udaje nam się rozpoznać oryginalne instrumentarium, które wtopione w całość nabiera nowego kontekstu, nowego „imienia”. Zdeformowane, a raczej w tym przypadku upiększone zamienia się w kaskadę napływających dronów, czy wręcz majestatycznego chóru. Loopy zamieniają się miejscami jak w płynnym kalejdoskopie, transformując nastrój, czy natężenie akcji kompozycji. Brak tu kolorów, dominuje doskonale dobrana monochromatyczna skala, błyszcząca, skrząca się na krawędziach. To strefa wspomnień, półsnu, wolna od stagnacji, pełna wyobraźni.

Data wydania: 4 października 2024

Marek “Lokis” Nawrot