CHORE IA – ,,REANIMACJA’’

Antenna Non Grata / CD / 2021

CHORE IA  Jacek Wanat Anxious Magazine

Tytułem wstępu zachęcam do przeczytania do rozmowy z Jackiem Wanatem, którą możecie przeczytać na łamach Anxious tu→

Jeżeli czytaliście, warto do niej wrócić zanim naciśniecie przycisk PLAY w swoich urządzeniach przenośnych czy w przeglądarce celem zapoznania się z nowymi nagraniami CHORE IA. A jeszcze lepiej umieścić płytę CD w odtwarzaczu audio, po uprzednim zaopatrzeniu się w nośnik fizyczny. Warto zainwestować i tym samym wesprzeć wydawcę Antenna Non Gratta –  jeżeli szukacie nieszablonowych rozwiązań i poszukiwań dźwiękowych nie będą to na marne wydane dukaty. Jeżeli natomiast nie czytaliście wywiadu, warto rzucić monetą: najpierw przeczytać, czy dać się uwieść tym dźwiękom, czy – gdy moneta stanie na krawędzi – uczynić to jednocześnie.

Wanat jest artystą, który jawi się jako bezkompromisowy, poza podziałami, szufladkami twórca pełen własnej przestrzeni i wyobraźni. Zapewne każdy właściciel sklepu muzycznego (mówimy o tych niedobitkach w przestrzeni publicznej) miałby problem ze znalezieniem dla niego odpowiedniej kategorii i płyta zostałaby wyłożona na półce z napisem: awangarda. W świecie marketingu miałoby to sens, ale już nie w świecie, który wypływa z wnętrza Jacka.

Płyta ,,Reanimacja” (stylistycznie podobna do zeszłorocznej kasety ,,Sysyphus”) – jak twierdzi autor – jest mało użyteczna społecznie. Zdecydowanie podpisuję się pod tym trafnym spostrzeżeniem, co czyni ,,Reanimację” jeszcze ciekawszym kąskiem do powolnego spożywania, mielenia ozorem, i połykania wytworzonych kwasów (niekoniecznie trawiennych) przez zwoje mózgowe.

Dalej za autorem: „Jest za długa i zbyt smutna by wysłuchać jej do końca w samotności”. Owszem, jest długa, bo blisko 70 minut sklejonych w jeden kawałek. Przez co czyni ją intrygującą, jak podróż na falach dźwięków, które rozchodzą się w różnych kierunkach, najczęściej w stronę nieobliczalną i niewiadomego pochodzenia, innym razem bolesną… przyjemnie bolesną.

Same tytuły utworów (20 utworów w pięciu zatytułowanych aktach jednej opowieści, jednego człowieka, w którym się mieści wiele kosmosów) są w stanie nakreślić kręgi przez jakie przyjdzie nam przejść. Pierwszy „Undead Points Fraction” to wprowadzenie jakim mógłby poszczycić się sam Coil, gdyby jeszcze korzystali z tlenu na naszej planecie. Przywołując tą kultową nazwę oczywiście wyprowadzam tezę na kolejne pola niewiadomych – bo jak szerokie spektrum eksploracji zrealizowali w swym krótkim żywocie panowie J. Balance i P. Christopherson nie trzeba przypominać. I tu jest wbity klucz, który objawia się nieposłuszeństwem. Ów klucz jako wspólny mianownik dla wszelkich niepokornych, niespokojnych wędrowców pośród muzycznych cieni.

Drugi w kolejce tytuł, „Phobia” jest już doprawdy bolesnym doświadczeniem. Tu następuje wyciąganie dźwięków na skrajne amplitudy wywołując niepokój i… znów, pociągają, przeprowadzając po leśnej ścieżce obsesji pośród ciemności, gdzie mierzymy się z nieokreślonym lękiem  i przypisanymi mu dźwiękami.

Następnie przechodzimy przez „Welcome”, „Agonia”, no i na końcu czekający nas deser, z którego wyłania się „Bestia”. 

Całość koncepcyjnie można odebrać jak Tybetańską Księgę Umarłych, czy staroegipską Księgę umarłych, z tym że w przypadku „Reanimacji” na końcu nie czeka na nas ciepłe światełko. Czeka nas wyrwa, która albo odrzuci, albo uzależni tak, że będziemy chcieli wracać do tego świata niekoniecznie często, ale w specyficznych stanach.  

„Raczej trudno ją nucić i z pewnością nie można przy niej rytmicznie poklaskać. No i ten niemodny temat: umieranie” – cytując ponownie autora, nie sposób się nie zgodzić. I tu pojawia się kolejne słowo-klucz: nieposłuszeństwo. Nieposłuszeństwo wobec zastanego świata reguł, ale i radość z jaką można je przełamywać.  

Na sam koniec zacytuję fragment wstępu poprzedzającego ww. wywiad, w odpowiedzi na wystawioną tezę przez Jacka Wanata, która brzmiała: „Muzyka jest niezbędna, chociaż ciągle nie wiadomo do czego. Na pewno nie służy do latania…”. Z lataniem, w przenośny sposób nie do końca się zgodzę z autorem. Jacek ma dar przenoszenia się w rejony, gdzie można się rozpłynąć w uczuciach i wcale nie muszą być to wygodne uczucia.

Ja wybrałem, uzależniony po raz enty wciskam przycisk PLAY.

Artur Mieczkowski

↫powrót