Catherine Graindorge – „Eldorado”

Glitterbeat Records /
(CD/LP/DL) / 2021

Catherine Graindorge Eldorado - Anxious Magazine

Pierwsza myśl, jaka nasuwa mi się w trakcie kontaktu z muzyką belgijskiej skrzypaczki, to wyjątkowa plastyczność z jaką zlepia one swoje dźwięki w całość. Teraz gdy Catherine wraca ze swoim nowym, drugim już solowym albumem to odczucie jeszcze bardziej potęguje, łącząc się z ogromną dawką emocji wypełniających ten krążek.

Choć do tej pory Catherine mogła być kojarzona głównie ze współpracy choćby z Nickiem Cave’m czy Markiem Laneganem, to na swoim koncie ma też skomponowaną muzykę do filmów czy przedstawień teatralnych jak również albumy nagrane w kolaboracji z innymi muzykami (tu warto wspomnieć choćby wspólną płytę z Hugo Race’m). Myślę jednak, że to właśnie solowe dokonania Catherine najlepiej oddają charakter jej twórczości. Nowy album nagrała wraz z producentem Johnem Parishem (min. PJ Harvey), z którym łączy ją zarówno przyjaźń jak i świetne artystyczne dopasowanie. Oczywiście głównym instrumentem na „Eldorado” są nadal skrzypce, ale ważną rolę spełnia też fisharmonia, gitara, perkusja i oczywiście duża doza elektroniki. Tytuł nowej płyty Graindorge kojarzy się głównie z mityczną krainą bogactwa, dla niej jednak ma ona trochę inne znaczenie. To miejsce w którym można znaleźć spokój, nadzieję i lepszą przyszłość. W dość wyraźny sposób łączy się to z obecnymi problemami globalnymi jak choćby problem uchodźctwa.

Już otwierający album, dość mroczny w formie utwór „Rosalie” poświęcony jest pamięci kobiety, która uciekła wraz z rodziną do Belgii z pochłoniętej wojną domową Rwandy. Bardzo mocny wstęp. Warto tu dodać, że wiele inspiracji wiąże się z jej osobistymi doświadczeniami. Np. kilka lat temu Catherine sama postanowiła przyjąć pod swój dach dwójkę uchodźców… To, że album nawiązuje do obecnej nieciekawej rzeczywistości można również wywnioskować po innych tytułach jak choćby „Lockdown” czy „Kangaroos In Fire”. Ten niepokój, smutek a czasami wręcz rozpacz słyszalny jest bardzo często. Nie jest to jednak płyta do cna nimi przesiąknięta. Jest tu też miejsce na senne, nieco jaśniejsze odcienie dźwięków, melancholię i zadumę. Nieco bardziej kojące ambientowe brzmienia, raz po raz nasuwające skojarzenia choćby z twórczością Maxa Richtera, usłyszymy choćby w „Butterfly in a Frame”, wspomnianym „Kangaroos..” czy wyciszającym całość i chyba jednym z najlepszych momentów na płycie – „Eno” (tu skojarzenia co do tytułu również uzasadnione). „Eldorado” trwa niespełna czterdzieści minut a zawiera w sobie taką dawkę emocji jaka wystarczyłaby na przynajmniej jeszcze jedną taką płytę. Biorąc jednak pod uwagę siłę tego ładunku dobrze się stało, że zamknięty jest on w tej niespełna godzinie wypełnionej kompletną artystyczna wizją Graindorge.

Wojciech Żurek

↫powrót