Asher Tuil – Automatism

Wydanie własne / DL / 2023

Asher Tuil – Automatism Anxious Magazine

Jest coś takiego w tych wszystkich monotematycznych albumach konceptualnych, że są one zwyczajnie inne… Po prostu inne… A już zwłaszcza te, na których utwory nie mają de facto nawet tytułów, tylko podporządkowane są z góry narzuconemu paradygmatowi, idą rzędem po kolei i mają li-tylko numerację… W rocku czy metalu może, istotnie, średnio się to sprawdza. Jednakowoż w ambientach, dronach, post-wszystkim, a już zwłaszcza zaawansowanej i ambitnej elektronice – zdecydowanie tak. Z jednej strony ktoś może powiedzieć: „ot, taki beton”. Zwarty koncept, który przytłacza najczęściej swoją monumentalnością, upartością wtłaczania jednotematycznego czy jednokierunkowego przekazu, by nie powiedzieć wręcz, uwieszeniu na jakiejś idée fixe i miętoleniu tego, ile tylko fabryka pozwoli (a w przypadku CD pozwala na 74 minuty). Z drugiej – tak jak prawdziwa krytyka cnoty się nie boi, tak dobry pomysł na płytę konceptualną nie drży ani przed konkretnym wyzwaniem, ani nawet przed gatunkiem (beg me pardon, ale to właśnie w ramach przywoływanych powyżej rockowych czy metalowych kontrprzykładów powstawały najwybitniejsze albumy konceptualne, jak choćby “The Crimson Idol” W.A.S.P., choć oczywiście na tym albumie każdy utwór ma swój tytuł, a za całością ciągnie się mocno fabularyzowana historia). Tak czy owak, patent ten najlepiej sprawdza się w muzyce elektronicznej, niektórzy twierdzą nawet, że najbardziej w muzyce konkretnej.

I tak oto dotarliśmy do Ashera Tuila. Jego wydany w styczniu tego roku “Automatism” wydaje się idealnie potwierdzać tę tezę. Asher zresztą najpewniej w takim podejściu do tworzenia muzyki musi gustować, zwłaszcza że jego poprzednie albumy oparte są o taki sam schemat, ograniczając się nawet do samego numerowania utworów, pomijając skrzętnie ich tytuły. “Automatism” grzecznie powtarza jednak swój tytuł, od “Automatism I” aż po “Automatism X”. Można by rzec, automatycznie. Muzyka na tej płycie niewiele jednak ma wspólnego z szeroko pojętym automatyzmem. Jest raczej typowo minimalowa, zakorzeniona w dronach, eksperymentalnym avant-gardowym ambiencie, zwłaszcza że Asher posiłkuje się, całkiem świadomie zresztą, field recordingiem. Cała ta koncepcja wymagała też zdaje się przetrawienia i przepracowania, bo od nagrania do wydania minęło prawie półtora roku. Spory kawał czasu.

Dużo jest w tej muzyce koncentracji na dźwiękach tła, czy samym field recordingu jako takim, sprowadzonym zresztą do poziomu szumów i noise’ów, które z kolei potęgowane są poprzez specyficzny dobór instrumentarium. W ten sposób Asher buduje całe konstrukcje dźwiękowe ukierunkowane na tworzenie samodzielnych fonicznych mikrowszechświatów. Często pojawiają się tu również efekty dźwiękowe, a może sample, imitujące specyficzne odgłosy ludzkie – ni to śpiew, ni to zawodzenie (na przykład w “Automatism V”). Czasami można z kolei wręcz odnieść wrażenie, że serwowana nam dychotomia (field recording vs. sampling) ma przekazywać, tudzież ukazywać jakiś dramatyczny dylemat twórcy (jak w “Automatism VII”, gdzie odgłosy bijących o brzegi fal walczą o atencję słuchacza z agresywnie atakującymi z drugiego planu neoklasycznymi samplami, które jakby chciały za wszelką cenę wyjść na pierwszy plan, sprawiając wrażenie bardzo zdeterminowanych – o ile tylko możemy świadomie dokonywać personifikacji pojedynczych dźwięków). Podobnie zresztą brzmią ptaki w “Automatism VIII”, walczące nie tylko o to, by przebić się przez kolejne ściany fieldrecordingowego ambientu ale także przez plamy elektronicznych ścian, jakie Asher stawia za pomocą prostej syntezy dźwięku. Całość ciągnie się długo, bardzo długo i przeprowadza nas przez muzyczną wspomnieniową podróż Ashera jeszcze raz na Rhode Island. Być może jest to jakieś katharsis twórcy, a może tylko retrospekcje, takie specyficzne reminiscencje z najważniejszej w życiu przeprowadzki. Któż to wie…

“Automatism” to dzieło długie (choć nie długaśne), którego wydanie w formie cyfrowej rozwiązuje zapewne problem tego, że w przypadku CD z jednej strony przekraczałoby limit jednego dysku, z drugiej zaś średnio nadawałoby się do dzielenia na dwie płyty (całość liczy sobie około osiemdziesięciu sześciu minut). Z trzeciej jednak strony… zawsze pozostaje pewien niedosyt, że tak dobra płyta nie została wydana w formie fizycznej, a w końcu do tych 86 minut zawsze można byłoby znaleźć jakieś ciekawe bonusy.

Tymczasem, wsłuchując się w ostatni na tej płycie utwór, wypada niejako z kronikarskiego a po części i ludzkiego obowiązku dodać, że dźwięki zamykającego to wydawnictwo kawałka każą nam zdecydowanie wierzyć, że cała opisywana przez Ashera historia skończyła się dobrze i czuje się on w nowym miejscu spełniony i szczęśliwy. Przynajmniej ja tak to odbieram wsłuchując się w “Automatism X”, zaczynający się wprawdzie dość intensywnym noisem i nieco niepokojącymi szumami, przechodzącymi jednak z czasem coraz bardziej w uspokajające plamy dźwięków, które powoli wyciszają się, zachodząc gdzieś z widnokrąg wraz z wieczornym słońcem Rhode Island.

Piotr Wójcik