Andrea Parkins / Eliad Wagner – Drag Drop Spin & Crawl

Superpang / DL / 2025

Pierwsze wrażenie po wejściu w świat sonicznych eksperymentów Andrea Parkins i Eliada Wagnera jest jak zanurzenie się w gęsty las nieznanych materiałów — metaliczny dźwięk sprężyny obok tłustego szmeru kamiennej płytki, a wszystko splecione z elektroniką tak precyzyjną, że zdaje się żyć własnym życiem. To nie jest muzyka tła, ale zaproszenie do laboratorium dźwięku, w którym gesty wykonawców – pociągnięcie smyczka, uderzenie młoteczkiem w dzwonek – stają się równie istotne, co pulsujące tony generowane cyfrowo. Seanse te nagrane między 2022 a 2023 rokiem wywołują silne skojarzenia z ruchem ciała: słuchając, czuję, jakby moje dłonie same chciały dotknąć instrumentów, by sprawdzić, czy naprawdę istnieją.

Parkins buduje swój świat z przedmiotów codziennego użytku – pióra akwarelowego, szklanej butelki, fragmentu sprężyny – jednocześnie traktując elektronikę jako żywy organizm. Gdy przysłuchuję się jej grze, mam wrażenie, że każdy dźwięk jest oddechem, a każdy impuls to bicie serca. Wagner zaś, wywodzący się z klasycznego wykształcenia i fizyki, wprowadza porządek w chaos, konstruując tło rytmiczne, które z jednej strony zdaje się pchać materiał do przodu, z drugiej – trzymać go w ryzach nieprzewidywalności. Ta równowaga między kontrolą a wolnością jest fascynująca: gdy Parkins pociąga smyczek, usłyszeć można rezonans w syntezatorowych chmurach Wagnerskiego workspace’u.

Dla mnie najciekawszy moment pojawia się, gdy pozornie niepasujące do siebie dźwięki – skrzypiąca krawędź metalu i przeciągły szum – zaczynają korespondować na zasadzie dialogu. Czuję wtedy, że to nie tyle współpraca dwóch artystów, ile spotkanie dwojga badaczy poszukujących nowych ścieżek w krajobrazie dźwięku. Przywołuje mi to wspomnienie spaceru po zarośniętym ogrodzie, gdzie każdy liść, gałązka, kamień, kapsel skrywają własną historię, a jednocześnie są częścią większej całości.

Album trwa ok. 50 minut, jednakże w mojej głowie odbija się znacznie dłużej – jak delikatny, niemal niewidoczny odcisk palca na bryle stwardniałej gliny. Kiedy dźwięki milkną, wciąż słyszę ciche stuki, które zdawały się wwiercać w moje ciało, wybudzając komórki, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Drżące struny wibrują jeszcze chwilę w powietrzu, jakby zawieszone między istnieniem a nietrwałością, a ja zastanawiam się, czy to już koniec dźwięku, czy początek przestrzeni, którą dopiero mam odkryć.

Odtwarzam ten fragment w myślach kilka razy, zanurzając się coraz głębiej w to, co niewypowiedziane. To tak, jakbym trzymał w dłoni fragment lustrzanego kawałka i obserwował, jak światło załamuje się na jego krawędziach – wiele w nim odbić, ale żadnego pełnego obrazu. W tej nieuchwytnej granicy między gestem artysty a moim odbiorem powstaje intymna opowieść o kruchości i sile – o tym, jak dźwięk może jednocześnie zbudować mur i go zburzyć. Ten otwiera we mnie przestrzeń dialogu, gdzie każdy dźwięk jest pytaniem, a każda pauza – odpowiedzią.

Data wydania: 2 maja 2025

Artur Mieczkowski