Strange Therapy / MC/DL / 2024
Jedną z zalet subskrybowania informacji z niszowych, mocno podziemnych miniwytwórni jest to, że można w ten sposób trafić czasami na absolutną perełkę – czy to już kompletnie mało znanego wykonawcę, czy może zupełnego debiutanta albo jakiś specjalny jednorazowy projekt, który narodził się ze współpracy dwóch lub kilku artystów. A Solemn Promise na pewno spełnia pierwsze dwa warunki, zaś dopóki nie pojawi się kolejna ich produkcja, to chwilowo również i trzeci. Choć materiał ten jest w sumie tak specyficzny, że trudno wyrokować, co będzie dalej z tym projektem. Projektem póki co na tyle niszowym, że wydanej ostatniego października zeszłego roku taśmy nie ma nawet w bazie Discogs (ba! nie ma tam samego A Solemn Promise). To jednak nie jest nasze zmartwienie na teraz. Póki co możemy się pozachwycać ich EP-ką. EP-ką mocno konceptualną, poniekąd i taką trochę „zaangażowaną”, choć zdecydowanie w rozsądnych granicach i raczej w kategoriach inspiracji, do stworzenia czegoś oryginalnego, a także w ramach zwrócenia uwagi na konkretną fundację (do której trafią zyski z tego wydawnictwa).
Jonathan Baker i Benedikta Ársælsdóttir postanowili stworzyć materiał poświęcony… gołębiom. Owszem. Bo w sumie… czemu nie? Już sama okładka jest dość nietypowa: collage zdjęć kolców, gołębia, co do którego z początku wydawało mi się, że leży martwy, oraz ptaków przechadzających się po placu. Do tego taśma wysyłana jest z gołębimi piórami, zebranymi na amsterdamskich placach… Osobliwe… A muzyka? Osobiście ptaki te kojarzą mi się z innymi dźwiękami, niż te, które dobiegają do naszych uszu z Feathers, ale każdy ma przecież prawo do swojej wizji artystycznej. Feathers to bowiem swoista opowieść z jednej strony o jedności stada tych ptaków, ich zbiorowych losach, związkami z ludzkością, z drugiej – o izolacji, samotności, walce z przeciwnościami, odrzuceniem i próbie ponownego łączenia się (kto wie, może w tym zakresie rzeczywiście przypominamy trochę gołębie…). Muzycznie to półgodzinne wydawnictwo oscyluje gdzieś między ambientem, neoklasyką a martial industrialem, budując z utworu na utwór coraz cięższy klimat wyobcowania i swoistego pomieszanego z niepokojem smutku, którego kulminacją jest długi, ponad dziesięciominutowy the headwind (niby dostępny tylko w wersji kasetowej, ale jednak również do pobrania w wersji cyfrowej). Dopiero na sam koniec EP-ki klimat robi nam swego rodzaju woltę, bo zamiast stoczyć się wprost w czeluście industrialnego drona, który kompletnie wytrącił się z neoklasycznych torów, zmienia się w żwawsze elektro, będące de facto mocno twórczym remiksem otwierającego EP-kę utworu.
Nim zabrałem się za napisanie tych kilku akapitów, przesłuchałem ten materiał dobre kilkanaście razy i wciąż znajduję w tych dźwiękach coś nowego, wciąż odkrywam jakieś niezarejestrowane wcześniej niuanse. Jak na debiut jest więc chyba lepiej niż dobrze. Chciałbym wierzyć, że to nie jest jednorazowy wystrzał i jeszcze niejeden raz coś ciekawego w wykonaniu tego duetu usłyszymy.
Piotr Wójcik