Patagonia Oscura – Patagonia Oscura

Rusty Pilgrim / DL / MC / 2022

Patagonia Oscura Anxious Magazine

Po stepach Patagonii hula wiatr… Na stepach Patagonii gra muzyka… Trochę nietypowa i mroczna, zwłaszcza jak na tamte rejony globu, trochę też i dziwna, choć może po prostu niekoniecznie taka, do jakiej od pierwszego dźwięku nawykło europejskie ucho… gra w każdym razie. Może nie gra tak finezyjnie jak Messi na katarskiej murawie, może nie ma takiego kopa jak Yerba Mate, ale gra…

Rusty Pilgrim to małe, by nie rzec malutkie, wydawnictwo z Argentyny specjalizujące się w ambiencie, dark folku i innych pokrewnych dźwiękach. Znane między innymi z wydania wielu materiałów Deionarry. Biorąc pod uwagę pochodzenie oraz rozmach, nie trudno zgadnąć, że firmowana przez Rusty Pilgrim muzyka dystrybuowana jest głównie w formacie cyfrowym, a nośniki fizyczne są naprawdę bardzo limitowanymi edycjami dla najbardziej zawziętych kolekcjonerów. Nie inaczej jest z Patagonia Oscura – nakład ich debiutanckiej kasety to całe 12 sztuk. Rusty Pilgrim jednak kibicujemy, z nadzieją, że również na patagońskich stepach wyrośnie (i utrzyma się) w końcu coś większego.

A sama Patagonia Oscura? Brzmi właśnie tak, jak poniekąd można byłoby się spodziewać po projekcie z rzeczonej Patagonii. Trochę tu dark/neo-folku, trochę ambientowego zacięcia, wykonawczo całkiem nieźle, z pomysłami już ciut gorzej, choć nieuczciwością byłoby powiedzieć, że źle. Czasami razi też sztuczność sampli (o ile rzeczywiście mówimy o samplach, bo w takim na przykład “Forajidos” rżenie czy tętent końskich kopyt, mknących zapewne po patagońskiej pampie, bardzo niepokojąco przypominają mi maksimum tego, co w połowie lat 90. ubiegłego wieku dawał z siebie nieśmiertelny Roland E-16). Momentami robi się nawet trochę transowo, jak w “Los Concones No Son Lo Que Parecen”, ale generalnie niczego odkrywczego na debiucie projektu Louisa Glimmena nie znajdziemy.

Nawet słuchając zamykającego to wydawnictwo “En La Inmensidad”, brzmiącego trochę jak taka ambitniejsza ballada z lat 60., mam wrażenie, że gdzieś to wszystko już słyszałem. Gdyby jednak ktoś chciał posłuchać jak brzmi podziemny dark/neo folk w wydaniu południowoamerykańskim to Patagonia Oscura doskonale się do tego nadaje. Partie gitarowe mają swój specyficzny urok, również sekcja rytmiczna nie zaprze się południowoamerykańskiego pochodzenia, ku mojemu zdziwieniu jednak, muzyka broni się w ramach swojej konwencji – jest mrocznie, nostalgicznie i nastrojowo. Może i nie jest to latający nad Londynem sam Książę Piekieł we własnej osobie, na pewno jednak, i to pomimo włożenia w ten materiał południowoamerykańskiej duszy, nie robi się z tego ani ostatnie tango na pampie ani żadna inna Lambada.

Patagonia Oscura nagrała coś, co jako debiut na pewno ujmy nie przynosi, choć też na pewno nie jest dla wszystkich, a bardziej wymagający i wybredni słuchacze mogą kręcić nosami. Są tu jednak dobre momenty, nawet takie, które z powodzeniem odnalazłyby się przykładowo, jako interludia na albumie jakieś latynoskiej kapeli od łojenia smolistego death metalu (tutaj nieśmiało zerkamy w kierunku takiej na przykład kolumbijskiej Masacry). Jeżeli kolejny materiał zostanie lepiej nagrany, zmiksowany, zmasterowany, jeśli Louis pójdzie za ciosem, to z widocznego na tym debiucie potencjału może powstać coś naprawdę fajnego i ciekawego.

Piotr Wójcik