I oto po latach niespodziewanych zwrotów akcji światło nocnej lampki ujrzała długo nieoczekiwana płyta Peron pierwszy zespołu P.K.P. Trio. P.K.P. Trio to był jeden z tych zespołów widm, które niewidzialnie zaludniały obrzeża bezdennej beczułki o nazwie Polish Jazz, która dość smętnie dryfuje na oceanie muzyki. Założony nie wiadomo kiedy jako trio przez zawołanego saksofonistę i klarnecistę nomada Piotra Łyszkiewicza, oraz dwóch weteranów undergroundu, kontrabasistę i pilarza Karola Gadzało i perkusistę Piotra Gwaderę, zespół walał się od ściany do ściany improwizując w zaciszu niszowych klubów, w poszukiwaniu dobrego dzisiaj i lepszego jutra. I pewnie byłby dziś tylko wspomnieniem bardzo nielicznych entuzjastów, gdyby nie splot pewnych okoliczności, które wysforowały P.K.P Trio w rejony pierwszorzędne, których się zlekceważyć nie da, chyba, żeby ktoś poważnie na głowę szwankował. Mianowicie w 2017 roku Marcin Kuropatwa, który jakieś 5 lat wcześniej opłacił sesję w Rogalowie Analogowym rozwiązanego wkrótce potem zespołu PUCH, grzecznie zapytał, czy wszystko przepadło niczym puch marny, czy jednak mógłby zaproponować na zwolnione 5 lat temu miejsce zespół P.K.P Trio. Odpowiedź z Rogalowa Analogowego była krótka i twierdząca.
I tak właśnie ten zespół widmo trafił w lampowe uściski Wojcka Czerna. Już na trzeci dzień do zespołu dołączył najniezwyklej uzdolniony trębacz Antoni Gralak, i zespół z taką lokomotywą nabrał rozpędu niczym przedwojenna lux torpeda. Nagraliśmy atomowy materiał, potem długo toczyły się rozmaite akcje partyzanckie, dogrywki, podejścia, które koniec końców zostały w większości wymazane i zatoczywszy koło wróciliśmy do tego co się oryginalnie wydobyło. Okładkę powołał do boju znany skądinąd Robert Kuśmirowski. Trwało to wszystko eony, całe 7 lat, to okres wystarczająco długi, żeby to co się miało zestarzeć, zestarzało, a tu Panie nic. Jak była petarda, tak jest, tylko jeszcze bardziej nastrojowa i oryginalna jak mało co. Się schowają esy i floresy, których się szwęda tyle po nic. Słuchałem jej ze sto razy, i teraz pisząc te słowa słucham po raz sto pierwszy. I się mi zgadza. To jest muzyka jak się patrzy, i jak się słyszy. Jazz-nie-jazz niskich łąk i wysokich lotów tutejszy z nieśmiertelnym Pochodem Gralaków, co jest swoistym ewenementem jak ołtarz Wita Stwosza w Kościele Mariackim. Płyta będzie miała swoją cyfrową i koncertową „premierę” na wiosnę, ale wersja analogowa w nakładzie 300 sztuk pod szyldem OBUHA stoi gotowa do zwarcia. I pomysł jest taki, że powinna trafić na Wasze gramofony już teraz, przedpremierowo, zimową porą. Kosztuje ten analogowy klasyk stówaka + koszt przesyłki. Piszcie, wysyłajcie. A my nie pozostaniemy dłużni i wyślemy płytę. Nie będzie stał tu wiecznie ten rodzimy pomnik przyrody, dla mnie polska płyta jazzowa wielolecia. Proszę wchodzić, drzwi nie zamykać. Niech będą otwarte. Przekazujcie dalej. Dziękuję.
Wojcek Czern
PS. Załączam legendarne zdjęcie zespołu na peronie w Sadurkach uchwycone przez Michała Siudzińskiego.