Marcin Dymiter – emisja trwa…

Marcin Dymiter emiter
Archiwum autora / fot. Paweł Wyszomirski

Marcin Dymiter porusza się w kręgu elektroniki, field recordingu i muzyki improwizowanej. Tworzy instalacje dźwiękowe, słuchowiska, muzykę do filmów, spektakli teatralnych, wystaw i przestrzeni publicznych. Jest autorem projektu Field Notes, map dźwiękowych i edukacyjnego cyklu muzycznego Tracklista. Prowadzi warsztaty dźwiękowe oraz działania przybliżające ideę field recordingu. Gra w projektach: emiter, niski szum, ZEMITER, MAPA oraz innych, efemerycznych formacjach. Niezależny kurator związany z festiwalami: Control Room (Gdańsk), Wydźwięki/Resonances (Galeria El, Elbląg), mikro_makro (Słupsk, Flensburg). Jest pomysłodawcą i kuratorem – wspólnie z Marcinem Barskim – projektu „Polish Soundscapes”, pierwszej polskiej wystawy prezentującej zjawisko field recordingu, oraz współtwórcą Instytutu Pejzażu Dźwiękowego.

Producent muzyczny. Słuchacz i uczestnik warsztatów muzycznych i warsztatów improwizacji w kraju i za granicą, między innymi prowadzonych przez Le Quan Ninha, Andrew Sharpleya, Johna Butchera, Robina Minarda i Wolfganga Fuchsa. Stypendysta Uniwersytetu Sztuki w Berlinie, finalista konkursu Netmage International Multimedia Festival w Bolonii. Stypendysta Marszałka Województwa Pomorskiego oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2011), Fundacji Wyszehradzkiej (2012). Członek Polskiego Stowarzyszenia Muzyki Elektroakustycznej.

Poniższy wywiad z Marcinem przeprowadziłem w październiku 2022 r.


Artur Mieczkowski: Cześć Marcin. Bardzo mi miło, że mamy przyjemność ponownie porozmawiać. Ostatnia rozmowa na łamach Anxious miała miejsce 21 lat temu, przy okazji wywiadu z EWA BRAUN :). Padło tam z mojej strony pytanie o wykorzystywanie, komputerów w muzyce. Na co odpowiedziałeś: „Czasy sprzyjają robotom… wszystkie te nowe trendy minimalne i inne, ale ja wierzę w siłę żywego człowieka z jego emocjami i wewnętrznym światem, z rozstrojoną gitarą, źle brzmiącym saksofonem, akordeonem albo dzikim głosem… muzyka z maszyn według mnie jest pozbawiona czegoś, przestrzeni ludzkiej – niby wszystko, ale nie działa… Są oczywiście wykonawcy genialnie posługujący się techniką, ale jest ich kilku”. Mijają dwie dekady, wracam z tym pytaniem. Jak się na to zapatrujesz po wszystkich swoich poszukiwaniach muzycznych przez ten czas.  

Marcin Dymiter: Wtedy, a było to 21 lat temu, miałem na myśli „niedoskonałość” software’u oraz specyficzny rodzaj ekspresji, jaki wymusza współpraca z komputerem. W tej wypowiedzi brzmiała obawa, może wątpliwości, które mogą pojawić się na styku ludzkiej aktywności i techniki. Nadal wolę urządzenia z pokrętłami, swoją wagą niż kontrolery, wolę kasetę niż midi, analogowy generator niż komputer na scenie. To się nie zmieniło. To, co wówczas powiedziałem, osadzone było w sferze symbolu, pewnej opozycji kultura vs technika. Dziś rzeczywistość w wielu obszarach jest cyfrowa, zrobotyzowana lub hybrydyczna. Ten proces dotyczy technologii, medycyny, rozrywki oraz sztuki. Być może przyzwyczajamy się do nowej formuły, nowych urządzeń a przez wzrost komfortu, czy bezpieczeństwa wzrasta społeczna akceptacja obecności nowych technologii w życiu codziennym.

Komputery były wtedy dobrym przykładem, aby metaforycznie opowiedzieć o pułapce „technicyzacji muzyki”, może o obawach związanych z wiodącą rolą sprzętu, przed pomysłem ekspresją i tego, że brzmienie jest „w ręce” muzyka a nie metodach „obróbki dźwięku”, dlatego brzmienie Motown jest dużo bardziej „żywotne” niż  współczesny „doskonały pop”, który mimo technicznej doskonałości raczej popadnie w zapomnienie. Czasy jednak sprzyjają robotom:). Ludzka ręka ma wpisaną możliwość pomyłki, żywą interakcję a fizyczność instrumentu daje inny kolor, inne pole ekspresji. W muzyce wszystko jest dostępne i technologie i instrumenty, ale wcale nie oznacza to, że należy sięgać po wszystko. Powstaje sporo muzyki opartej w dużym stopniu na presetach, gotowych brzmieniach i wszelkich ułatwieniach, na cyfrowym strojeniu głosów, które dobrze brzmią w tonacji lecz, tracą unikatowy charakter. Jednak i komputer, elektronika i instrumenty akustyczne wciąż mogą zaskakiwać nowymi brzmieniami, nowym podejściem albo rozwiązaniami. Chyba większym problemem jest rynek rozrywek cyfrowych. Młodzi odbiorcy – konsumenci digitalnej rozrywki są zatopieni w świecie pełnym wirtualnych przygód, sztucznych bohaterów i iluzorycznych treści. Przebodźcowanie staje się jednym z największych wyzwań i efektów ubocznych „postępu”.

Marcin Dymiter – emisja trwa…
fot. Paweł Jóźwiak

AM: Sprzyjają :). Aczkolwiek mam odczucie, że też jest nadprodukcja wszelkiego rodzaju sztuki, wytworów.

MD: To utopia postępu – wzrost produkcji i konsumpcji jako dowód rozwoju. Warto powiedzieć sobie, że taka gonitwa to nie jest jedyna droga. Rynek rozrywki jest jedną z gałęzi przemysłu i mam tu na myśli i film, muzykę pop, telewizję – „cudowna” synteza, kiedy zaciera się relacja między podmiotem i przedmiotem a gwiazdy, celebryci reklamują telefony, zegarki, podróże, luksusowe hotele, hamburgery i kredyty a my, zwykli odbiorcy, mamy przyjąć te obietnice luksusu i pięknego świata w sposób bezkrytyczny. Chociaż te strategie marketingowe są już wyeksploatowane i stare to nadal są w obiegu. Z tej perspektywy pojęcie „nadprodukcji”, w kontekście muzyki, o której rozmawiamy, mimo wszystko jest nieco na wyrost. Na temat nadproducji nie jestem w stanie się wypowiedzieć w jednym akapicie. Nadprodukcja  może być powodem frustracji i dziecka i starca, tyle że formy tego stanu mogą być różne. Nie wydaje mi się, aby wiek był decydującym kryterium.

Inny aspekt tego tematu, to porzucone technologie przeszłości, które mogą lub mogły sprawnie działać dalej. Znaleziony na śmietniku walkmen albo stara maszyna mogą nadal działać, wymuszając powrót do innych umiejętności a ich ograniczenia nie są wcale bardziej frustrujące niż komputer, który wymaga ciągłej aktualizacji.

AM: „A muzyka sobie krąży, raz bliżej, raz dalej” – nadal się posiłkuję Twoimi słowami z tamtego czasu, te akurat są podejrzewam bardzo aktualne.

MD: To proces – pracujesz, myślisz o brzmieniu o utworach, ćwiczysz a czasem i tak jest pod górę. Bywa również i tak, że rozwiązanie lub pomysł pojawia się samoistnie. Oczywiście można to jakoś wytłumaczyć – może to efekt wyładowań elektrycznych w ludzkim układzie nerwowym? Picabia pisał tak: „głowa jest okrągła, aby myśli mogły zmieniać kierunek.” Niebezpiecznie proste, ale i cudownie klarowne zdanie. Dualizm, pewność, że coś możesz wypracować, odwołać się tylko do swoich umiejętności, doświadczeń, wiedzy może być ślepą uliczką, podobnie jak oczekiwanie na natchnienie. Jednak czasem dobry pomysł łączy się z sytuacją, z impulsem, który płynie z zewnątrz. A może potrzebny jest dystans, oddech i uwolniona głowa, kiedy właśnie myśli mogą zmieniać kierunek?

AM: Właśnie z tą okrągłą głową nie do końca mi tu pasuje, fajnie jest mieć swoją przestrzeń, jakąś „podkładkę”, własne doświadczenie, na której można bazować. W pewnym momencie może z tego wynikać jednak jakaś wtórność w tworzeniu, ograniczenie tą okrągłą głową. Niebezpieczny impuls z zewnątrz, który wybija poza orbitę bezpiecznej, własnej strefy (popularnie nazywanej) komfortu, otwiera nowe drzwi.   

MD: Otwierasz tak szerokie problemy, że moim zdaniem ten wywiad nie jest dobrym środowiskiem, aby rozwikłać ten temat. Zauważ tylko, proszę, że postrzeganie również sztuki jako nieustającej nowości, postępu to fundowanie kolejnych rozterek i frustracji.  Twórczość może być rodzajem studium, procesem opartym o samodzielną decyzję, zawężeniem pola, co danego twórcę interesuje. I tak dzieła holenderskich mistrzów, Hieronim Bosch, Ai Weiwei, Lucian Freud, Luc Ferrarii czy Xenakis to dowód, że w odpowiednim momencie podjęta decyzja, pozwala na zbudowanie języka, techniki, rozpoznawalnego znaku czy brzmienia. Impulsy z zewnątrz mieszają się z wewnętrznym polem działań, umysł coś filtruje, coś redukuje, wyrzuca a wyobraźnia przekształca, dekonstruuje te wątki, scala już  w inne formy, indywidualizuje. Poza tym to rozwój rozłożony w czasie, obserwacja, myślenie. Właśnie czas jest kluczowy w procesie twórczym.

Media społecznościowe wyzwalają potrzeby szybkich komentarzy, opinii lub oceny. Powstaje rozdźwięk między procesem twórczym, który operuje czasem nieco inaczej oraz zalgorytmizowanym światem, w którym cisza, pauza oznacza nieobecność. To jest być może jedno z większych wyzwań – hybrydyczność światów, czasu i egzystowania w takiej przestrzeni.


niskiszum Marcin Dymiter
Archiwum autora / fot. Olga Hanowska

AM: „Marcin Dymiter gra w przeróżnych projektach oraz innych, efemerycznych formacjach.” Może zaczniemy od tych krótkotrwałych. Mógłbyś coś przybliżyć, co utkwiło Ci z tych projektów pamięci?

MD: Od wielu już lat nie gram tylko w jednej formacji. Muzyka to spotkania z ludźmi, innymi muzykami. Wydaję płyty jako emiter, ale spotykam się nagrywam w różnych projektach. Ostatnio pracowałem z Paweł Ruckim – kasetę wydał label Plaża Zachodnia, poza tym z Dominiką Korzeniecką Electronics For Dogs – wydanie na bandcamp, duet z Maćkiem Bączykiem. Poza duetami grywałem w takich formacjach FLORA QURATET, TRYS SAULES a ostatnio w największym składem, w którym udzielam się jest Radykalna Orkiestra Pomorska. Jest także gitarowy niski szum, który nie jest do końca zamkniętym składem – co pewien czasu ukazuje się płyta. Od 2018 roku gram w duecie z Hubertem Zemlerem pod szyldem ZEMITER. Do tej pory ukazała się kaseta z LADO ABC oraz nagranie z koncertu w ramach Canti Spazializzati we Wrocławiu. Obaj jesteśmy mocno zajęci i czasem ZEMITER to bardziej klub dyskusyjny, ale każde muzyczne spotkanie to niemal święto. ZEMITER zbudowany jest właśnie z tego, co bardzo cenię, z otwartości oraz z tego, że muzyka jest wynikiem współpracy na wielu poziomach i nie musimy zmierzać do obranego, otagowanego celu. Są także konsekwencje takiej postawy. Bardzo ważnym spotkaniem był dla mnie powrót MAPY i sesje z Paulem Wirkusem. To świetny muzyk, erudyta i dobry kolega. Nasze spotkanie zaowocowało albumem “NO AUTOMATU”. To był kolejny krok projektu MAPY a nie powrót w stylu MAPA gra “Fudo”. Świetny czas, bardzo dobre koncerty i fajna surowa płyta oparta na zredukowanym brzmieniu.

Poza tym spotkania dotyczą także współpracy nad muzyką do spektakli, wystaw. Tam otwiera się i buduje inne relacje, na styku różnych języków. Każde z tych spotkań coś wnosi, otwiera oczy i uszy na muzykę, wyobraźnia innych zaskakuje, czasem zastanawia. Bywają także spotkania, po których nie ma wydawniczego śladu, lecz także one były istotne. Gra w efemerycznych formacjach ma w sobie coś z nowości, ekscytującego momentu i ciekawości.

Brak jednoznacznej definicji jak w zespole, to właśnie ruch, podróż w nieznane. Gra w zespole, z tymi samymi ludźmi, to doświadczenie długiego trwania i relacji. Zespół ma wiele zalet, opiera się a przynajmniej powinien na zaufaniu, koleżeństwie i współpracy, ale jest bytem mimo wszystko stabilnym. Czasem jednak potrzebna jest nowa, otwarta przestrzeń, powietrze. Każda forma współpracy otwiera i zamyka, coś daje i coś ogranicza. I tak regularnie działający zespół czy krótkotrwały projekt mają w sobie taką wieloznaczność.


AM: Tu mnie zaintrygowałeś: brak otagowanego celu. Czyli poszukiwanie w trakcie działania, rozwój sytuacji w trakcie trwania tego procesu i w efekcie owoc tych poszukiwań jest nieprzewidywalny?

MD: Opisałem bardzo pierwotną sytuację, muzyczne zjawisko jakim jest improwizacja.

Spotykamy się z Hubertem, włączamy instrumenty bez żadnych ustaleń, ograniczeń, że wytwórnia wymaga np. bardziej akustycznego albo bardziej sonorystycznego brzmienia, bo inaczej nie przyjmie materiału. To manifestacja muzyki jako języka, komunikacji i budowania wyobrażonych światów do których zapraszamy odbiorcę. Dzięki temu, że nie pracujemy według ścisłego harmonogramu, pewne treści gubią się o czymś zapominamy, coś z kolei sobie przypominamy. Słuchamy muzyki, która jest wynikiem spotkania, nie odpowiada żadnym celom wydawniczym, założeniom ideowym, nie musimy niczego realizować, możemy przez jakiś czas nic nie wydawać. Regularnie działający zespół ma inne cele.

AM: Tworzysz projekt Field Notes, to już jakby samo w sobie założenie archiwizacji dźwięków.

MD: To długofalowy projekt prezentujący miejsca, miasta, przestrzenie. Pierwsze nagrania z serii FIELD NOTES opublikowałem w 2010 roku. Jednym z powracających tematów FIELD NOTES są dostępne tereny zielone. Tak, to w pewnym sensie jest archiwum miejsc poddanych zmianom. Pejzaż dźwiękowy jest zmienny, ale zmiany nie są zawsze naturalnym procesem, czasem interwencje urbanistyczne, nowe koncepcje komunikacji albo deweloperski wandalizm, zmieniają soundscape na zawsze. FIELD NOTES to seria o kruchej przestrzeni dźwiękowej, historie o miejscach, o dźwiękach, o tym wszystkim, co jest w ruchu ulega zmianom albo znika.

Notatki z terenu Marcin Dymiter

AM: Temat bardzo obszerny, bo wydałeś nawet książkę „Notatki z terenu”. Ukazały się też inne pozycje książkowe. O czym się z nich dowiemy?

MD: „Notatki z terenu” to zbiór krótkich tekstów o słuchaniu, o przestrzeni i w końcu o miastach. Tematem przewodnim jest zmienny pejzaż dźwiękowy, fenomem i unikatowość dźwięków, które nas otaczają. Teksty dotyczą zarówno mikro zjawisk takich jak występowanie owadów na bardzo małym terenie w mieście albo dźwiękowej aury najstarszego w Europie sklepu z płytami, aż po odniesienie się do zjawisk przyrody czy żywiołu jakim jest morze. Zasadniczo jest to próba opisu otoczenia przez kogoś, kto zajmuje się field recordingiem, lecz nie jest to podręcznik nagrywania a raczej notatki o możliwościach, które płyną ze słuchania. Napisałem także książkę dla młodszych odbiorców „Przewodnik dla audiokulturalnych” i to jest wprowadzenie do kultury dźwiękowej, przybliżenie istotnych pojęć oraz opowieści czym jest środowisko akustyczne, jak o nie dbać, jak dbać o własny słuch i pozostawać w dobrych relacjach z otoczeniem. Mam nadzieję, że to dość zabawne historie o istotnych sprawach.

AM: Twoje działania muzyczne i wszystko co z nią związane można by pewnie podsumować już grubą książką, która nadal się pisze. Robisz też muzykę do filmów, spektakli teatralnych. Jestem ciekawy Twojego podejścia, nastawienia versus tego co tworzysz choćby pod szyldem emiter. 

MD: Praca z innym medium a szczególnie z obrazem czy słowem zakłada relację. Muzyka ma konkretne funkcje. Dopełnia, komentuje a czasem musi być wręcz  „niewidoczna”. Praca nad dźwiękiem, muzyką  w tym wymiarze to znów otwierające doświadczenie. Trzeba porzucić doświadczenia koncertowe, płytowe na rzecz myślenia o relacji, obszarze działania dźwięku z innym medium. W takiej pracy akcenty rozkładają się zupełnie inaczej niż w przypadku, gdy jedynym medium jest dźwięk. Do tej pory nagrałem muzykę do dwóch filmów: „Beksińscy. Album wideofoniczny” oraz „Proste rzeczy” Grzegorza Zaricznego. Poza tym od wielu lat pracuję z Ludomirem Franczakiem nad muzyką a czasem warstwą dźwiękową do jego spektakli i performansów. 

Jako emiter opowiadam na moich płytach, na koncertach, dźwiękowe historie. Czasem są przestrzenne, czasem nieco ponure, zrytmizowane albo surowe lub inspirowane miejscem. Wypowiadam się przez dźwięki, przez ich konfigurację ułożoną w czasie. Każda płyta operuje nowymi elementami jest osobną historią a jednocześnie można jej słuchać, mając z tyłu głowy lub w uszach:), kontekst moich wcześniejszych płyt.


AM: 30 września 2022 ma miejsce premiera płyty – przyznaję, zrobiła na mnie wielkie wrażenie – emiter: Five tracks from a single source, wydana przez Antenna Non Grata. Te nagrania zostały wyciągnięte z Twojego archiwum dźwiękowego i na tej podstawie rozwinięte.

MD: To nie nagrania a „ślady” jednego utworu, który był pierwotnie soundtrackiem do pracy Magdaleny Franczak. Znalazłem na twardym dysku osobne tracki, zacząłem ich słuchać i wciągnęła mnie ta forma na tyle, że pomyślałem o nowej płycie, pięciu utworach inspirowanych „śladami” z sesji. Stąd tytułowe “five tracks” i źródło. Tytuł jest odniesieniem do tego procesu a każdy z pięciu utworów na płycie powstał na bazie jednego z tracków. Powrót i rodzaj konstruowania, odwołując się do tych elementów, powstała nowa muzyka. Pierwszy raz powstała płyta, która bazuje powiedzmy na „śladach” z przeszłości.

AM: Kończąc, zapytam jeszcze o Twoje najbliższe plany wydawnicze, ewentualne kolaboracje. 

MD: Pracuję nad nowym album emitera, poza tym nagraliśmy nowy materiał z Hubertem Zemlerem i mam nadzieję, że ukaże się w 2023 roku. Zebrałem materiał na nową płytę niskiego szumu. W przyszłym roku wspólnie z Maćkiem Olewniczakiem – m.in. projekt ŻUŁAWY –  będziemy grać muzykę na żywo do filmu „Nosferatu”.

Za nami premiera w kinie Rejs w Słupsku oraz kinie Światowid w Elblągu. To ciekawa i inspirująca praca a z naszej stronny wkład w promocję kina niemego. Mam w planach kolejne nagrania terenowe oraz jako niezależny kurator zajmujący się muzyką eksperymentalną, czy szerzej sound artem, planuję kolejne wydarzenia, ale to już inna historia. Jest jednak coś stałego w tych działaniach – emisja trwa…


AM: Dziękuję za wywiad i życzę powodzenia. 

MD: Bardzo dziękuję i pozdrawiam wszystkich czytelników.

emiter.org

emiter Bandcamp

niski szum Bandcamp