Kino okultystyczne 2#: Na żywo z sabatu – Transformations (1976)

Nowa Anglia – dzisiaj rejon uważany za jedno z najprężniejszych zagłębi intelektualnych Stanów Zjednoczonych (przez bliskość 4 najważniejszych uczelni w kraju w tym Harvardu oraz Yale) ma bardzo złożoną przeszłość. Z jednej strony spotykają się w nim wpływy ludności rdzennych Amerykanów oraz medycyna ludowa korzystająca z bogactwa tutejszej fauny oraz flory. Z drugiej zaś prawie każde miasto regionu zostało dotknięte przez procesy czarownic w XVII w. uwzględniając najbardziej legendarne procesy w Salem. Pod koniec lat 60-tych dziedzictwo okolicy nabrało innego znaczenia. Krajobrazy i nieodległe położenie uczelni sprawiały, że zaczęło się tam tworzyć coraz więcej hipisowskich komun, zaś miejscem, które zasłynęło jako stan z największą liczbą tego typu społeczności, okazał się Vermont.

„Będąc w szkole średniej, usłyszałem od zastępcy nauczyciela plastyki o sabacie odbywającym się na Uniwersytecie Stanowym w Johnson, zaś w latach 1974-1976, już jako student tej uczelni, byłem jego bezpośrednim świadkiem” – pisze w swoim eseju The Gods of the Hills: Dark August and Vermont Folk Horror – dawniej artysta komiksowa, a dzisiaj teoretyk filmu i popularyzator historii kina z Vermont – Stephen R. Bissette. Chociaż później dodaje „Nie zwracaliśmy na to uwagi, większość z nich przypominała zgromadzenia wiedźm hipisek takich jak to z filmu Transformacje”. Bissette ma na myśli szerzej działania New Cadre Feminist Collective
– jednej z komun funkcjonujących na terenie stanu, w skład której wchodziła reżyserka obrazu – Barbara Hirschfeld, kompozytorka ścieżki dźwiękowej – Julia Haines, operatorka – Beth Dingman, a także każda z kobiet, które pojawiają się na ekranie.

Najpierw oglądamy przygotowania do tajemniczego spotkania kobiet w lesie, a następnie ich huczną, wspólną celebrację. W zbliżeniach, podglądamy ich mimikę twarzy, spontaniczne wybuchy radości. To moment, kiedy są widziane przez siebie nawzajem i w sobie. Upojone jeszcze inną wersją utopii. W tych 9 minutach realizuje się cały koncept łączący wiedźmiarstwo z feminizmem. Po pierwsze – dlatego, że dochodzi do wymiany jak i wzmocnienia mocy w kobiecym kolektywie. Po drugie – ponieważ, nawiązując do historii regionu – feminizm, tak jak wiedźmiarstwo, może być bezpieczny jedynie poza machiną nadzoru (symbolizowaną ewidentnie przez partnera jednej z postaci).

Należy również zdać sobie sprawę, że w tamtym czasie, używane przez formacje konotacje nie były tak przetarte przez kulturę masową. Dzisiaj czytanie wiedźmiarstwa jako symbolu uciemiężenia przez patriarchat jest wręcz oczywiste, ale wówczas siła tego znaku nie była jeszcze nadużywana. W 2024 to, co może przynieść seans niby uwiecznionego sabatu, to oprócz pobudzenia tyleż surowością, co świeżością formy – pewną wskazówkę jak mógłby funkcjonować alternatywny świat kina. Kina, o którym mówił Godard, że nie jest ono ani obrazem telewizyjnym, ani obrazem filmowym – ale właśnie kolektywnym, wynikającym ze wspólnoty. W magii Transformacji zawarta jest siła pozafilmowych relacji zaangażowanych w akt tworzenia członkiń społeczności. Tym łatwiej jest odczuć ich emocje, zaś rozmazania, którym poddawany jest horyzont po wielokroć, w trakcie seansu – potraktować jako szlaki wędrującej, wizualnej kobiecej energii. Tak jak przypadku dystrybucji filmu, dzielonej w znanym sobie gronie.

Renesans zainteresowania projektem po tylu latach, należy przypisywać Bissettowi (którego pozycja w kulturze jest nadal znacząca) oraz jego współpracy z wydawnictwem niszowych skarbów – Arrow Films. Dzięki tej kolaboracji, przy wydaniu American Horror Project: Part Two, 5 lat temu, a także wspomnianemu wyżej esejowi o Vermondzkim podziemiu filmowym dołączanym do zestawu, o Transformacjach coraz częściej i głośniej się słyszy. Mam nadzieję, że przy tej okazji, szczerość tego feministycznego manifestu zostanie szerzej doceniana i przedyskutowana. Choćby przy wspólnych tańcach w lesie.

Marcin Zimmermann
Piramida Instytut