Cyrk mięsnych marionetek tresera Švankmajera

Anxious magazine Švankmajer
Zdjęcie pochodzi ze strony Etiuda & Anima

Grzebanie w historii Jana Švankmajera jest jak szperanie w sianie za igłą do akupunktury, ale jak już się nadziejesz to igła drąży w dłoni dziurę wielkości solidnego stygmatu. Obejrzenie (wybiórczo) dzieł krótko i pełnometrażowych zajęło mi ponad miesiąc – jedynie ułamek był mi znany wcześniej. Twórczość jego jest tematem rzeką, w dodatku rwącą, kamienistą i pełną całkiem ruchliwych, jak na śnięte, ryb. Wchodzisz po kostki, a za skarpetkę szarpie cię karp, który nie wiadomo, dlaczego nagle, pewnie w toku jakiejś mutacji, wykształca pięciopalczastą dłoń wystającą z głowy. Nim się zorientujesz, że dno jest śliskie, robisz szpagat, a bystry nurt łaskocze rozkraczone ciało, zwłaszcza w genitalnych rejonach. Nie wiesz nawet, czemu ci się to podoba, bo kamienie przesuwają się pod tobą boleśnie, ocierając krocze, a ryby zamiast cię omijać (jak zwykle mają w zwyczaju) skubią coraz mocniej ubrania, aż do rozerwania misternie utkanej nićmi struktury. Dostają się do wnętrza spodni i gryzą mocno odrywając kawałki mięsa od nóg. Nie połykają jednak, tylko wypluwają za siebie. Robią to wyłącznie dla frajdy. Duszno się zrobiło? A stoimy dopiero u progu. Głęboki wdech z powierzchni teraz, albo ręcznik, klapki i odwrót. 

PS do przedmowy, ale pre scriptum do całości

Wybór dzieł opisanych w tekście jest subiektywny, a kolejność przypadkowa. Chronologia nie była (chyba zresztą nigdy) moim priorytetem. To nie jest dysertacja ani nota biograficzna. Moim zadaniem nie jest przytoczenie tu wszystkich zagadnień, które kryją się w czeluściach Švankmajerowej głowy – prace, służące mi za źródła (podane poniżej w bibliografii) wystarczająco szeroko oddają tematy, które tu celowo pomijam. Inaczej tekst miałby 40 stron… Tylko zagajam, żebyście wiedzieli, że temat jest wart researchu. Że filmy są wspaniałe i wzbogacają człowieczą jaźń. Nie wiem, ile to minut czytania, a moda jest, żeby podawać na wstępie takie rzeczy. Niech to zatem płynie, bo już wracamy do rzeki. 

Garść (autentycznych) faktów

Jan Švankmajer (ur. 4 września 1934) to czeski reżyser, rzeźbiarz, scenarzysta, animator i artysta multimedialny, znany ze swojego oryginalnego stylu łączącego surrealizm, animację poklatkową oraz elementy (wszelkich) sztuk plastycznych. Jego dzieła wywarły ogromny wpływ na Tima Burtona, czy Terry’ego Gilliama.

Już w okresie dorastania zainteresował się teatrem lalek, co niewątpliwie odbiło się piętnem na jego późniejszej twórczości. Po ukończeniu Wyższej Szkoły Rzemiosł Artystycznych, kontynuował naukę na Akademii Sztuk Dramatycznych (DAMU), gdzie specjalizował się w lalkarstwie oraz zgłębiał tajniki reżyserii teatralnej i projektowania scenografii (jest autorem rekwizytów do mojego, ukochanego, Tajemniczego zamku w Karpatach Oldricha Lipsky’ego). Umiejętności reżyserskie rozwijał w teatrach Semafor i Laterna Magika w Pradze. W 1964 roku zadebiutował krótkometrażowym filmem Ostatnia sztuczka pana Schwarzwalda i pana Edgara. Sukcesywnie doskonalił swoją unikalną metodę łączenia animacji, lalkarstwa i gry aktorskiej, a jego twórczość coraz bardziej chyliła się ku surrealizmowi, którym zaraził się w praskich kręgach artystycznych. Siedmioletnia luka w twórczości wywołana przez reżimową cenzurę stała się katalizą alchemicznej reakcji wielkiego wybuchu adaptacji klasycznych utworów literackich – tak nakazały władze oddając piękny strzał we własne kolano. Cenzurę zazwyczaj reprezentują ignoranci, a klasyki nader często oddają z bezwzględną trafnością ludzkie i systemowe ułomności. Przez wiele lat współpracował z żoną, Evą Švankmajerovą, która była malarką i scenografką również związaną z surrealistycznym nurtem. Zanim zmarła w 2005 roku towarzyszyła Janowi w jego podróżach po granicach ludzkiej psychiki, biorąc czynny udział w produkcjach jako scenografka, pomysłodawczyni i rzecz jasna inspiracja, ale to temat na drugi artykuł… Co to musiał być za związek!

Spiskowcy rozkoszy 1996

Spiskowcy rozkoszy Švankmajer

Wbrew pozorom nie jest to film stricte pornograficzny, chociaż jego bohaterowie odznaczają się dość specyficznej natury fetyszami – ważne, żeby to powiedzieć wprost. Ich historie zazębiają się, jednak osobne wątki opowiadają raczej o samotności w tłumie i braku umiejętności komunikacji oraz akceptacji samych siebie na tle społeczeństwa. Postacie chowają się przed światem w domowym zaciszu, gdzie oddają się z upodobaniem rozmaitym osobliwym czynnościom. Jest pan, który wprost kocha szczotki i różnego rodzaju własnej roboty urządzenia z drewna, gwoździ, kuchennych przedmiotów oraz fragmentów futer ukradzionych na ulicy eleganckim kobietom. Rzeczone urządzenia służą mu do stymulacji taktylnej, której oddaje się z namaszczeniem, zamykając się na całe godziny w komórce pod domem. W tym samym czasie jego osamotniona partnerka w efekcie kumulacji niedostatków emocjonalnych popada w obsesję na punkcie moczenia stóp w miednicy z żywymi rybami. Ryby zaś są łącznikiem pomiędzy tą a inną historią o pani listonosz i kulkach chlebowych…

Jak zwykle w produkcjach Jana Śvankmajera efekty specjalne stworzono przy pomocy animacji poklatkowej, która w tym wypadku wypada aż nazbyt naturalnie. 

Nieco z Alenki 1988

Alinka Svankmajer Švankmajer

Wszyscy znamy powieść Charlesa Ludwidge’a Dodgsona Alicja w krainie dziwów. Autor spisał ją pod pseudonimem Lewis Carroll w okolicach 1864 roku i podarował Alicji Pleasance Liddell, pierwowzorowi bohaterki jednej z najwspanialszych książek, jakie w życiu czytałam. Dodgson był artystą o ścisłym umyśle (opublikował ponad 250 prac naukowych z zakresu logiki, matematyki i kryptografii), profesorem matematyki w oksfordzkim kolegium, którego dziekanem był ojciec wspomnianej Alicji – Henry Liddell. Jego mózg pracował zatem nader sprawnie i nie można powiedzieć, żeby historie, jakie się w nim lęgły (a lęgły się pasjami) były wynikiem jakichkolwiek, nazwijmy to „niedomagań” prócz doskwierającej mu chronicznej migreny. Piję tu oczywiście do powszechnie utartego obrazu „artysty”, którego kreatywność rodzić się może wyłącznie z szaleństwa lub alkoholizmu. Ponadto widzę podobieństwa między nim, a Śvankmajerem, który jawi mi się jako człowiek niezwykle twardo stąpający po ziemi i zdający sobie doskonale sprawę z realiów własnego otoczenia. Być może nawet boleśnie zdający sobie sprawę. Niedziwne zatem, że Śvankmajer sięgnął po to kultowe dzieło i z właściwym sobie wdziękiem przeprowadził na nim rzeź. Alicja Śvankmajera przeraża białego królika ciągle go wołając i tropiąc, jak zręczny myśliwy. Jest odważna, niczego się nie boi i z niejednego pieca chleb jadła. Zdaje się, że reżim komunistyczny lepiej trenuje dzieci do tego typu sytuacji, niż cieplutka bezpieczna monarchia parlamentarna. Laska wychowana przed aksamitną rewolucją nie certoli się z zamkniętymi drzwiami i prywatnością. Biały królik jest wypchanym trocinami, martwym zwierzęciem, po krainie czarów biegają szkielety, a wszystko to otoczone ostrymi jak brzytwa nożycami. Królik z nerwów (wątpię, żeby to był jego codzienny rytuał) zjada własne wnętrzności, prosto z gara łyżką, operując nią tak naturalnie, jak to tylko możliwe u trupa. Alicja ciągle żre i pije jakieś znalezione artefakty i jak w opowieści Dodgsona rośnie i maleje, a gdy jest mała, grana jest przez lalkę, animowaną poklatkowo rzecz jasna. 

Macierzyństwo
– marzenie każdej kobiety

Karel Jaromir Erben w 1863 roku spisał legendę o Ociosanku, na którą natrafił w XIX wieku, przeprowadzając rekonesans etnograficzny pośród czeskiej gawiedzi: „Pewnego poranka mężczyzna wykopał w lesie pieniek, który wyglądał jak małe dziecko. Wystarczyło tylko ociosać korzonki, żeby stworzyć rączki i nóżki…”. Para bohaterów w opowieści Erbena była zbyt biedna, żeby zdecydować się na dziecko, natomiast w wersji Śvankmajera problemem centralnych postaci jest bezpłodność. Kiedy kobieta nie może zrealizować swej powinności wobec odwiecznych praw natury i społeczeństwa, szalejące w niej hormony sieją spustoszenie na pokładzie i kierują statek prosto na skały. Veronika Zilkova grająca Bożenę doskonale oddaje tony obsesyjne, traktując sztywny kawał drewna jak ukochanego synka. Zbliżenia na sękatego penisa, którego z upodobaniem obdarowuje pocałunkami i otwór gębowy Otesanka, pełniący okazjonalnie rolę oczodołu z braku innych naturalnych otworów w części górnej kłody (tej z czapeczką) są celowo skrajnie obrzydliwe. Śvankmajer z upodobaniem miesza animację z rzeczywistością, osiągając naprawdę upiornie realistyczne efekty. Dorośli w filmie są dosłownie tępi i niedojrzali emocjonalnie w przeciwieństwie do małej Alzbetki, która jako jedyna używa mózgu i łączy fakty, co mogło jeszcze w 2000 roku dawać nadzieję na jakiś intelektualny progres populacji. 

Przeżyć swoje życie
nie drażniąc Freuda i Junga 

Wstęp do filmu jest szczery i prostolinijny – podobnie do autora, który jak na surrealistę, zdaje się kierować nieskazitelną, bezwzględną logiką. Švankmajer, błaznując tłumaczy, jak niski budżet zarówno utrudnił, jak i ułatwił pracę nad filmem, nie ujmując nic z efektu końcowego. Historia Eugeniusza, który w sen ucieka od rzeczywistości przypomina mi nieco tę z Rzeźni numer 5 Kurta Vonneguta, jednak tylko na początku. Sny pomagają mu bowiem odkopać najgłębiej skrywane traumy z dzieciństwa, które z upodobaniem rozdrapuje grana przez Danielę Bakerovą – Dr. Holubova. Jego żona, przeczuwając zdradę, śledzi go po mieście i trafia na gabinet psychoanalityczki. Nie zwracając uwagi na szyld widniejący na drzwiach puka zdenerwowana, a gdy tamta otwiera jej drzwi wykrzykuje „wiem wszystko!” i dostaje od lekarki gratulacje, gdyż wszechwiedza to domena bogów. Zarówno według Freuda, jak i zdaniem Junga kompleks Edypa inicjuje fazę identyfikacji seksualnej u dziecka i z tym się tutaj mierzymy. Z Jungiem, Freudem, scenami kopulacji stworzonymi przy pomocy animowanych wycinanek… jak w programach dla dzieci. To wszystko pokryte nierówno posypką z mistycyzmu, który uosabia „superego” Eugeniusza – stara baba z halitozą i pełnym dezaprobaty wyrazem twarzy wskazującym na to, że gra w utworze wszechwiedzące skrzypce.

Kaplica Czaszek 1970 

Kutna Hora Švankmajer

Rzut beretem od Pragi leży miasto Kutna Hora, a w nim osobliwa „atrakcja turystyczna” – kaplica, w której wystrój stanowią szczątki 40-70 tys. ofiar epidemii dżumy z połowy XIV wieku, wojen husyckich w XV w. oraz wojny trzydziestoletniej w XVII w. Około sto lat temu Hrabia Schwarzenberg, miejscowy arystokrata, zlecił reorganizację „ossuarium” Františkowi Rintowi – stolarzowi i rzeźbiarzowi – który zamieszkał na 10 lat w podziemiach tej masowej mogiły wraz z rodziną. W tym czasie zarówno żona, jak i jego dzieci pomagały wiercić otwory w kościach i przewlekać druty, za pomocą których artysta łączył szczątki ze sobą, tworząc instalacje i ozdoby – ołtarze, żyrandole, a nawet herb rodowy rodziny Schwarzenbergów, czy własny podpis. Film, mimo kilku sztuczek montażowych, wygląda na kręcony z ukrycia i jest właściwie zapisem wizyty młodzieży w wieku szkolnym prowadzonej przez przewodniczkę, która nie przebiera w słowach, opowiadając o historii miejsca. Fascynująca rzecz. 

Hmyz – 2018
– ostatnia prosta geniusza

Owad Švankmajer

W 2018 roku Švankmajer był po 80. Biorąc pod uwagę, że średnia wieku mężczyzn w Europie wynosi max 75 lat według Eurostatu, już wtedy żył na kredyt. Nie życzę mu źle, ale podobnie jak on, jestem realistką. Mówi się zatem, że adaptacja sztuki teatralnej w trzech aktach napisanej w 1924 roku przez braci Čapek – Z życia owadów – jest jego ostatnim filmem pełnometrażowym. Rzecz otwiera swego rodzaju przedmowa, w której sam reżyser traktuje o historii powstania utworu, oraz o historii w ogóle, próbując jednocześnie zapobiec pochopnemu jego postrzeganiu w kategoriach satyry politycznej. 

„O czym w takim razie jest film? Ja nie wiem. Pisałem to tak, jak ze mnie wylatywało. Na jednym posiedzeniu. Jak automat. Bez jakiegokolwiek racjonalnego i moralnego… KURWA!” – irytuje się poczciwy dziadzio, treser mięsnych marionetek, po czym podkreśla, że odżegnuje się od jakiegokolwiek mesjanizmu i dążeń do ulepszania ludzkiej natury. – „To nie zadziała, poczytajcie Freuda.” Realizm surrealizmu albo hiperrealizm. 

Jesteśmy świadkami powstawania wspomnianego filmu, widzimy proces animacji poklatkowej od kuchni, słyszymy, jakie rady dla aktorów ma w zanadrzu Jan – każe im grać dosłownie na odpierdol się. Dajemy się ponieść pasji, z jaką świerszcz – jeden z bohaterów – oddaje się roli świeżo upieczonego ojca oraz reżysera spektaklu, o którym traktuje obraz. Kostiumy są pokraczne, większość aktorów jest zajęta sobą, a żuk gnojowy ćwiczy swoje kwestie w toalecie, międląc w dłoniach malutką (z początku przechowuje ją razem z owadem w pudełku zapałek) kulkę gówna, która urasta do rozmiarów meblościanki i prześladuje go tocząc się po korytarzach budynku, w którym całość się rozgrywa. Na zewnątrz zostają wywleczone bebechy „sztuki”, robaki, zaangażowanie i jego totalny brak. Obserwujemy w sumie życie takim, jakim jest. 

Szaleni
– manipulacja i kopulacja

Szaleni Švankmajer

„Horror filozoficzny” oparty na motywach zaczerpniętych z twórczości Edgara Allana Poe, w którym główna postać – Markiz – wraz ze swoim zamiłowaniem do manipulacji otoczeniem w okrutny sposób i czerpaniem z tego wszystkiego ogromu rozkoszy, kojarzy się jednoznacznie z filozofią wyznawaną przez Markiza De Sade. Fabuła rozgrywa się w XIX wiecznej Francji, choć celowo wprowadzone są do niej anachronizmy. W zamierzeniu reżysera film ma być alegorią współczesnego świata, ukazując mechanizmy manipulacji cywilizacyjnych i podejmując problematykę absolutnej wolności. Niezbyt rozgarnięty Jean, cierpiący z powodu dręczących go koszmarów przyjmuje zaproszenie od przypadkowo napotkanego szlachcica i w rezultacie zostaje jego niewolnikiem. Gospodarz zafascynowany eksploracją granic ludzkiej psychiki z rozmysłem i nieskrywaną frajdą doprowadza gościa do skrajnych stanów emocjonalnych, utrzymując, że jego działania mają cel wyłącznie terapeutyczny. W międzyczasie oddaje się standardowym praktykom, takim jak orgie w pobliskiej kaplicy, czy grzebanie samego siebie żywcem i zmartwychwstawanie. We wszystkim pomaga mu wierny, pozbawiony języka sługa. Kiedy Jean zostaje doprowadzony do granicy obłędu, akcja przenosi się do szpitala psychiatrycznego, w którym trwa rewolucja. Silne wrażenie zagubienia towarzyszy nie tylko bohaterowi, ale i oglądającemu. 

A teraz nieco o cechach wspólnych… 

Ślurp, chlip, plask, chrrryk

Po moim trwającym ponad miesiąc Svankmajerowym maratonie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ogromne znaczenie ma w tym wszystkim dźwięk, który potocznie w filmikach na tiktoku (i innych nośnikach treści dla debili) nosi nazwę ASMR, mimo że skrót od autonomous sensory meridian response nie charakteryzuje samego dźwięku, czy nawet binauralnego sposobu nagrywania charakterystycznego dla owych filmików. Jest jedynie nazwą zjawiska zachodzącego w ośrodkowym nerwowym w odpowiedzi na foniczny bodziec zewnętrzny, potocznie nazywanego „orgazmem mózgu”. W produkcjach Śvankmajera dźwięki są raczej obleśne, powtarzają się i nie zawsze pasują do obrazu, będąc niejednokrotnie źródłem dysonansu poznawczego. Moim zdaniem nie jest to sprawka niedoborów technicznych, a celowy zabieg, który utrwalać ma pewnego rodzaju wrażenia. 

Ozory wołowe, robaki i szczątki w panierce z zakurzonych trocin 

Rekwizyty do filmów są bękartami Śvankmajerowych obsesji, będąc jednocześnie idealnymi nośnikami metafor. Surowe mięso się rusza, pełza po podłodze i ścianach lub, jak w przypadku Szalonych, gdzie w jednym z licznych „komentarzy” do akcji przedstawionej kawałki mięsa zamieniają się w marionetki, wkracza na małą scenę teatralną. Zdaje się, że szczególne miejsce w jego serduszku zajmują ucięte języki, za pomocą których animuje sceny jedzenia, oblizywania czy zwykłej penetracji przeróżnych powierzchni płaskich. Kostiumy i lalki, mimo doskonałej mechaniki, sprawiają wrażenie wykonanych niedbale i nieco przypominają mi rzeźby Hasiora – polskiego asemblisty, który używał w swoich pracach przedmiotów brudnych, zaniedbanych czy zepsutych. 

Pory, ślina i włosy w nosie 

Zbliżenia na ludzki otwór gębowy są częste i niewybredne. Biorąc pod uwagę, że w filmach Svankmajera następuje personifikacja rzeczy na zmianę z depersonifikacją osób, mam wrażenie, że w ten sposób reżyser stara się obrać ciało ludzkie z wszelkiej prywatności, a może nawet i godności – o ile one (godność i prywatność) kiedykolwiek były „na obrazku”.  

Na koniec parę przykazań dla aspirujących artystów od samego mistrza. Od siebie dodam, że łatwiej je wyegzekwować, niż niektóre Mojżeszowe. 

„Pamiętaj, że poezja jest tylko jedna. Zaprzeczeniem poezji jest wszelka fachowość. Nim zaczniesz kręcić film, napisz wiersz, namaluj obraz, sklej kolaż, napisz powieść, esej itp. Jedynie bowiem troska o uniwersalność przekazu zapewni ci, że nakręcisz dobry film.

Poddaj się całkowicie swoim obsesjom. Tak czy inaczej, nic lepszego nie posiadasz. Obsesje są reliktami dzieciństwa. I właśnie z głębi dzieciństwa pochodzą te największe skarby. Te drzwi musisz mieć zawsze otwarte. Nie chodzi o wspomnienia, ale o uczucia. Nie chodzi o świadomość, ale o nieświadomość. Pozwól tej podziemnej rzece płynąć swoim korytem. Koncentruj na niej uwagę, ale równocześnie maksymalnie się uwolnij.

Kiedy robisz film, musisz się temu oddać przez całe dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wtedy wszystkie twoje obsesje, całe twoje dzieciństwo przenikną do filmu, zanim jeszcze zdasz sobie z tego sprawę. Twój film stanie się triumfem infantylizmu. I o to chodzi.”.

I o to chodzi.

Marta Podoska


Bibliografia:

  1. Monika Marlicka–Robert: Okrutna bajka, czyli Otik Karela Jaromíra Erbena i Jana Švankmajera, Repozytorium Uniwersytetu Łódzkiego
  2. Adam Whybray: I, Object: Jan Švankmajer and the Dream of the Thing, University of York
  3. Marta Maciejewska: Jak przeżyć swoje artystyczne życie. Twórczość filmowa Jana Svankmajera Ekrany 1/47/2019
  4. Bogusław Zmudziński: Twórczość filmowa Jana Śvankmajera, © Wydawnictwa AGH, Kraków 2020 © Fundacja Promocji Kultury Artystycznej, Filmowej i Audiowizualnej Etiuda&Anima – cytat z przekładu przykazań 
  5. Marta Maciejewska: Ludzkie marionetki w krwistym teatrze: mięso w filmach pełnometrażowych Jana Svankmajera, Kultura Popularna 2014
  6. Anna Brzezińska – Winkiel: Film Otesanek Jana Svankmajera jako intertekst