Opus Elefantum Collective zapowiada na 27 maja dwie nowe premiery.
Plastelina – Ziarno
„Ziarno to podobny przypadek, ale tym razem chciałem, aby zamiast tej słodkości i rozmarzenia, była pleśń i zgnilizna. Nastrój zatęchłej rezygnacji i do tego dużo piasku”.
Plastelina to jednoosobowy projekt Jakub Grzybowskiego, podopiecznego wytwórni Opus Elefantum. Jak sam mówi o swoim muzycznym alter ego – „Plastelina to projekt, który funkcjonuje, gdy ja mam się trochę gorzej, głównie kiedy nie mogę zasnąć”. Jakub początkowo powołał Plastelinę, aby nagrywać lo-fi hip hop, jednak idea rapu szybko przyćmiona została przez koncept robienia ambientu; lecz nie był to koniec stylistyczno-koncepcyjnych wolt, bo finalnie wszystko spełzło na nowoczesnej i dekonstruktywnej elektronice, w której to miejsce na ambient się również znalazło. Twórca dał się natomiast szerzej poznać słuchaczom wspomnianej tu oficyny dzięki krótkiej EP-ce o tytule Deszcz, która wydana została w roku 2020 roku. Już wtedy słychać było, iż młody producent ma pomysł na robienie klimatycznego ambient dubu z wykorzystaniem nieoczywistych i eksperymentalnych środków. Wiemy, już wszystko o Plastelinie, a co z nową płytą…
Opis idei płyty Ziarno należy zacząć od przywołania anegdoty, którą wspomina sam twórca. Przytacza on jeden z tekstów ze Studia Eksperyment, gdzie legendarny kompozytor Eugeniusz Rudnik opowiada o tym, jak przed przystąpieniem do pracy chodził po śmietnikach, aby wygrzebywać z nich ścinki taśm w celu ponownego ich wykorzystani. Jak wspomina Rudnik – „na tych taśmach odnajdywałem niespodzianki. Malutki fragmenty dialogów i inne dźwięki, nikomu już niepotrzebne”. Kompozytor dodawał, że „ten śmieć musiał mnie rozczulić. Musiał mieć zawartość uczuciową. A jeżeli jej nie miał, a podejrzewam, że miał – to mu ją nadawałem przez kontekst. Przez sąsiedztwo”.
Anegdota, jak się można domyślić, nieprzypadkowo poprzedza cały opis płyty, gdyż jak wspomina Plastelina, cały ten fragment jest jego twórczym mottem, reprezentującym ideę, jaka przyświecała mu podczas pracy nad Ziarnem – „Poprzednia EPka Deszcz powstawała w taki sposób, że był to zlepek ze starych demówek gitarowych, których pewnie bym inaczej nie spożytkował. Materiał był też przesiąknięty cukierkową melancholią. Ziarno to podobny przypadek, ale tym razem chciałem, aby zamiast tej słodkości i rozmarzenia, była pleśń i zgnilizna. Nastrój zatęchłej rezygnacji i do tego dużo piasku”.
A skąd ta pleśń i piasek, można zapytać? Już tłumaczymy. Plastelina, jak się okazuje, inspirował się również fotografią. Jak sam wspomina, to właśnie „pstrykane” od dawna zdjęcia polskim aparatem Alfa posłużyły mu właściwie za punkt wyjściowy do pracy. Autor z pewnym sentymentem opowiada o filmie, który „kisił” się od pięciu lat, a gdy zdjęcia zostały wywołane, okazały się być średnio wyraźne – „w sumie, to niewiele było na nich widać. Głównie ciemność, mnóstwo ziarna, czasami kolorowe plamy, trochę jakby zamieszkały w środku”. Fascynacja tym „ziarnistym” materiałem zdjęciowym stała się więc następnym motorem napędowym do pracy nad muzycznym albumem, wszak z pomocą Audacity wszystkie dane można przecież przetworzyć na pliki audio. Z tych plików Plastelina układał w sposób losowy sekwencje, które przetwarzane były wielokrotnie z użyciem syntezy granularnej. Motyw zdjęciowy jest tu więc pewną klamrą kompozycyjną, gdyż fotografie te stały się również oprawą graficzną płyty.
No dobrze, a co z samą muzyką? Muzycznie nie jest łatwo tę płytę sklasyfikować, z uwagi na jej dekonstruktywny i eksperymentalny charakter. Można by tu powiedzieć natomiast o krzyżowych wpływach plądrofonii, muzyki konkretnej i gitarowego ambientu; gdzieś w tym wszystkim mamy jeszcze noise i różne inne elektroniczne eksperymenty. Z takim zestawem żanrów trudno też wskazać jakieś oczywiste porównania do artystów. Sam Plastelina wskazuje, że podczas pracy stymulowany był niejednymi dźwiękami; wymienił jednak między innymi przedstawicieli norweskiej sceny noise’owej, czyli Noxagt, Ultralyd lub Golden Oriole. Norwegia skrzyżowała się natomiast z Japonią i do pakietu podstawowych źródeł natchnienia doszli – Ryoji Ikeda, Aoki Takamasa oraz Foodman. A jako że Ziarno i Plastelina (choćby w nazwach) przypominają o swoim kraju pochodzenia, to do tej norwesko-japońskiej hybrydy, autor dopisał jeszcze nawiązania do polskiej sceny elektronicznej, wskazują na WD-30/Wrong Dials, Tutti Harp, Fischerle, Ostrowskiego i koncerty na preparowaną perkusję Qby Janickiego.
Data premiery: 27 maja
Gatunek: Glitch, Microhouse
Staszek Fungus – frequencies on the fifth floor
„…album, który z jednej strony łagodzi, ukaja i wycisza, ale z drugiej – zostawia też po sobie dziwne wrażenie krępującego niepokoju”
Staszek Fungus to postać, której przedstawiać nie trzeba odbiorcy undergroundowej sceny elektronicznej w Polsce, wszak kryjący się za tym pseudonimem młody twórca dał się poznać tej publiczności bardzo dobrymi wydawnictwami w roku ubiegłym. Szczególną uwagę niezależnej prasy zwrócił uwagę Gid wydany pod auspicjami Kolektywu BAS, a także Bloudit, który Staszek wydał w niezależnej wytwórni Pawlacz Perski. Teraz przyszła pora na Opus Elefantum…
Dopasowany do konwencji tej wytwórni, najnowszy materiał Staszka Fungusa to w pełni ambientowa płyta młodego autora, który zwraca się ku klasycznej formule tego gatunku. Ciepłe, przestrzenne i głębokie struktury ambientowe dominują przez cały czas trwania płyty, wciągając słuchacza w sensoryczną wędrówkę. Nie brakuje tu jednak dodatkowych komponentów w postaci szumów, trzasków czy śladów nagrań terenowych, które dodają tej muzyce szczyptę organicznej grozy. Album ten z powodzeniem można porównać natomiast do najlepszego ambientu z pod znaku Williama Basińskiego. Nie brak tu także muzycznych odniesień do Alessandro Cortiniego czy Suso Sáiza czy ambientowych prac Mobyego, którzy są zresztą bezpośrednimi inspiracjami młodego producenta. Zresztą, tak jak w przypadku powyższych twórców, Staszek wykorzystywał w swojej twórczości elementy muzyki terenowej i taśmowej, aby urzeczywistnić i zmaterializować swój ambient.
Podobnie jak w przypadku wielu ambientowych twórców, Staszka inspirowało otoczenie i przestrzeń, wyrażone w formie introspektywnego katastrofizmu – „Przebywałem wtedy w Pradze na wymianie studenckiej. Narastające pandemiczne obostrzenia i coraz surowsza zima sprawiały, że niemal nie opuszczałem swojego niewielkiego pokoju. A mieszkałem obok wieży telewizyjnej. Absurdalnie wysokiej. Miała aż 222 metry wysokości! W nocy przelatujący przez wieżę wiatr wydawał wiele dziwnych i mrocznych odgłosów. Nie pomagało mi to we śnie. Czułem cały czas niepokój”. I to właśnie ten „niepokój”, o którym mówi młody twórca, stał się głównym bodźcem do twórczej pracy. Staszek postanowił wtedy nagrać kilka utworów, które będą towarzyszyły mu podczas snu – „chciałem puszczać je sobie, kiedy będę miał problem z zaśnięciem. Miały one oddawać i naśladować dźwięki z wieży i przeobrazić niepokój w ukojenie”. Ta ponura ale jakże bliska nam historia stała się pierwszym krokiem do tego, aby powstał album, który z jednej strony łagodzi, ukaja i wycisza, ale z drugiej – zostawia też po sobie dziwne wrażenie krępującego niepokoju.
Data premiery: 27 maja
Gatunek: Ambient