Kiedy myślę o płytach tak wielkich i tak niesłychanie dla mnie ważnych jak Thunder Perfect Mind, to bardziej zasadne niż recenzja całości wydaje mi się poszatkowanie potencjonalnego, ciągnącego się w nieskończoność elaboratu na oddzielne teksty poświęcone pojedynczym utworom. Tym bardziej biorąc pod uwagę wydane w 2003 roku, zawierające masę pereł i rarytasów wznowienie albumu, a także mnogość wyjątkowych wersji koncertowych. Napomknę też przy okazji, że o jednym z bardziej znanych utworów z Thunder Perfect Mind, czyli Hitler As Kalki, już na łamach Anxious pisałam, więc pozwolę sobie zuchwale lekturę tego tekstu polecić – w tekście przybliżam między innymi postać tzw. kapłanki Führera, Savitri Devi Mukherji, i myślę, że pada tam kilka ciekawych faktów, o które w polskojęzycznym Internecie dość trudno.
Jednakże dziś wyjątkowo nie będę odwoływać się do jakiejkolwiek pozamuzycznej dokumentacji. Albowiem przekopywałam się już przez rozmaite recenzje, artykuły i komentarze w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, które nasuwa się jako pierwsze w momencie konfrontacji z A Lament For My Suzanne.Tak więc kim jest tytułowa Suzanne? Przykładowo na portalu genius.com użytkownik @andermachines na podstawie jednego z wersów wysuwa przypuszczenie o nawiązaniu do Cohenowskiej Susanne (Cohen: Suzanne takes you down, Tibet: Suzanne drags me down) – aczkolwiek ja tej teorii nie „kupuję”, gdyż wydaje mi się ekstremalnie naciągana. W odmętach Internetu można też natknąć się na informację, jakoby był to utwór dedykowany zmarłej partnerce Davida, jednakże nie dotarłam do żadnych źródeł, które mogłyby takie zdarzenie potwierdzić. Nie będę tutaj zatem roztrząsać kwestii tożsamości enigmatycznej Zuzanny, a skupię się na warstwie tekstowej, instrumentalnej i przede wszystkim nastrojowej. Bo wyczarowany w tej piosence nastrój to coś wszechogarniająco niezwykłego.
Z poetyckiego tekstu Tibeta wyłania się obraz chorej, umierającej ukochanej, przy której łożu czuwa narrator. Od pierwszych wersów uwagę przykuwa oddziałująca na zmysły sceneria, którą odmalowuje autor: zapach kadzideł (There’s the odour of incense), dom ulokowany na wzgórzu (On a bed in a room / That’s locked on some hill ), nad brzegiem morza (Down at the quayside), słońce wschodzące pośród mgieł (Through the sun’s rising mists). Zbolała kobieta doświadcza już przedśmiertnych majaków i apokaliptycznych wizji (The sky cancels its stars | And she watches me sideways / Like the world is on fire), a na chwilę przed śmiercią obdarza uśmiechem zrozpaczonego partnera (She smiles through my pain / And my loss yet to come). Druzgocący smutek wylewa sie z takich wersów jak choćby Inexplicable sadness / This gash that / I feel / Devoid of her moon / And ripped of my suns. Ze świecy ścieka wosk, woda morska traci blask, fale obmywają piach. Ukochana odeszła. Lecz wciąż nawiedza mężczyznę we snach – And sometimes I wake empty / And she floats through my symbols / And I move as to hold her. Narrator oczekuje ponownego spotkania z ukochaną w zaświatach – Lament for my Suzanne / I wait for you still.
Wsłuchując się w pełen boleści głos Tibeta, jak i wczytując w tekst, trudno uwierzyć w to, że jest on wyłącznie wytworem fikcji literackiej. Obezwładniająca emocjonalność tego utworu sprawia, że słuchacz zrazu odnosi wrażenie, iż jest to opis wydarzeń, które miały miejsce naprawdę. A w materii budowania nastroju oczywiście nie można zignorować roli akompaniamentu. Nastroju, który to jest tak przemożnie gęsty i intensywny, że gdy słucham Lamentu ceremonialnie, tj. w absolutnej ciemności i przy maksymalnym skupieniu, mogłabym przysiąc, że nie tylko czuję zapach kadzideł, świec i morza, ale przede wszystkim przeszywa mnie dojmujący chłód, jakby to śmierć we własnej osobie spacerowała obok mnie. Ale dobra, już bez szczegółów, bo zaraz ktoś mnie tu zgłosi i nie zdążę się obejrzeć, a wyląduję w upiornym, zalanym oślepiającym światłem jarzeniówek pomieszczeniu, zmuszona do poddania się badaniom na obecność podejrzanych specyfików we krwi…
Pochylmy się więc nad instrumentarium, którego głównymi składnikami są wygrywające czarujące melodie harfa i klarnet (który wybrzmiewa pod koniec), a także błąkające się tu i ówdzie pomruko-pogłosy gitary elektrycznej. A i karygodnym niedopatrzeniem z mojej strony byłoby niewspomnienie o cudownej Rose McDowall, której anielski głos przewija się w tle. Rose w oszałamiająco-przerażający sposób przeciąga frazę Suzanne, a w ostatnich sekundach wyśpiewuje jeszcze… No właśnie? Co takiego? Albowiem ostatnich zaśpiewanych przez nią słów nie uwzględnia ani wkładka dołączona do płyty, ani (tym bardziej) żaden z wielu portali udostępniających teksty piosenek. W każdym razie ja swoim – być może niekoniecznie wybitnym – uchem słyszę tutaj zdanie Suzanne has come, więc jeśli faktycznie tak jest, to moglibyśmy odebrać te słowa jako symboliczną odpowiedź na ostatni wers Tibeta, tj. I wait for you still. Idąc krok dalej zaś (czy też trzydzieści kroków dalej), możemy zaryzykować interpretację, według której jest to metafora śmierci samego narratora. I pomimo tego że są to już wyłącznie moje fantazyjne domysły, to samo wyobrażenie sobie takiego scenariusza sprawia, że utwór ten robi na mnie wrażenie jeszcze bardziej piorunujące. Ale czy to nie o to w tym chodzi?
Ale, ale! To jeszcze nie koniec! Musicie bowiem wiedzieć, że od lat śmiem uważać, iż druga, nieoficjalna wersja Lamentu dla Zuzanny to doznanie po stokroć bardziej wstrząsające niż oryginał, a mowa o wersji noszącej tytuł Suzanne: She And I In Darkness We Lay And Lie. Mamy tutaj do czynienia z wytłumioną grą harfy (klarnet jest nieobecny), ale za to z wyeksponowanymi uderzeniami gitary, która jawi się niczym ryk z jakiejś piekielnej otchłani (albo z F♯A♯∞ GY!BE), co tylko podsycają rozmaite industrialno-eksperymentalne przeszkadzajki w formie niewiadomego pochodzenia zgrzytów, trzasków, klaksonów i hałasów. I nie wiem, czy jest to opinia jakkolwiek kontrowersyjna, ale to tę wersję właśnie traktują jako tę absolutną i ostateczną. Oczywiście warto też sięgnąć po aranżację ambientowo-darkwave’ową, która pojawia się na albumie Island, ale moim zdaniem z Suzanne: She And I In Darkness We Lay And Lie żadna inna wersja równać się nie może.
I jak myślicie? Has Suzanne come?
PS. Jak ja lubię te niuansiki czające się we wkładkach Currentowych wydawnictw! No bo u nich to nawet opis personelu nie może być standardowy np. Steven Stapleton – guitars, corrugations, vocals, smokes. Tzn. to, czy pod pojęciem smokes kryje się zielsko, tytoń, ayahuasca, kadzidła czy wszytko na raz, to akurat średnio mnie interesuje, ale… Jak rozumieć w tym kontekście corrugations?
Klaudia Putyra
Partyturiada – perypetie i wynurzenia muzycznej nerdki
Kolaż zdjęć, od lewej do prawej:
– Jolie Wood i Rose McDowall – zdjęcie z koncertu w Walthamstow Royal (Londyn), 30 lipca 1992 | fot. Peter Hesleton | brainwashed.com
– Rose McDowall – jak wyżej
– Michael Cashmore – jak wyżej
– David Tibet – jak wyżej Swoją drogą, na tym koncercie wykonano m.in. takie utwory jak Diana, When The May Rain Comes, A Lament For My Suzanne, Hitler As Kalki czy A Sadness Song… Ależ to musiał być mocarny występ!
– David Tibet, Douglas Pearce i Rose McDowall – nie udało mi się ustalić ani miejsca, ani daty, lecz najprawdopodobniej jest to koniec lat. 80 bądź początek lat 90. | źródło: tumblr.com/andreafeldman