COIL – Alchemicy Dźwięku

COIL Balance Christopherson Anxious Magazine
Podpisany egzemplarz ANXIOUS #8

Ceną egzystencji jest wieczna wojna

(A. Crowley, Księga kłamstw – przyp. Krzysztof Azarewicz)


COIL jest ukrytą powszechnością. Kodem. Kluczem do nie istniejącej CAŁOŚCI. Jest NIE-ISTNIENIEM w ciszy i tajemnicy. Czarem. Spiralą. Wężami zwijającymi się wokół kobiecego cyklu. Trąbą powietrzną. Podwójną ślimacznicą. Elektrycznością i żywiołakami. Atonicznym szumem i brutalną poezją.

COIL jest bezpostaciowy. Jaśnieje i podlega ciągłej zmianie. Stanowi integralny stan szczątkowy. Integralne nieposłuszeństwo. Wehikuł obsesji. Znajdujące się w bezustannym ruchu senne cykle. Jesteśmy bandytami. Jesteśmy infantylni. Nieskalanie poczęci. Chorzy. Wirusem jest Khaos. Lekarstwem, delirium.

COIL to archaniołowie KHAOSU. Ceną, jaką płacimy za egzystencję jest wieczna wojna. Istnieje tu ukryty splot drzemiącej poza osadem konwencji siły. Sny prowadzą nas pod powierzchnię, ponad skraj, wprost w stan Delirium. Uwolnienie. Przeszłe nakazy i fałszywe uogólnienia. Ponownie tworzymy własny porządek.

COIL. Kto ma tyle sił, by śnić, kreować i zabijać? Całość porusza się, a w tym samym czasie każda osobna część pozostaje nieruchoma. Nasz racjonalizm jest irracjonalny. Halucynacja jest prawdą, a nasze groby znajdującymi się w niej dołami. COIL to przymus. BODZIEC i konstrukcja. Martwe litery odpadają od nas wraz ze starą skórą. Kabała i KHAOS. Thanatos i Thelema. Zastępy Archaniołów i Antychrystów. Otwarcie i Zamknięcie. Prawda oraz Rozważania. Pułapki i Dezorientacja.

COIL istnieje pomiędzy Tutaj i Tutaj. Jesteśmy niczym dwugłowy Janus. Mnogością. Tym, co Niestosowne. Tym, co Dokuczliwe. Antidotum dla otrutych ludzi.

COIL wiedzą jak zniszczyć Anioły. Jak paraliżować. Wyobraź sobie zamknięty w butelce świat. Bierzemy ją, rozbijamy i jej krawędzią otwieramy twe gardło. Ostrzegam cię; jesteśmy morderczy. Masakrujemy wszelkie logiczne bunty. Wiemy wszystko: wiemy tylko o jednej rzeczy. Absolutna egzystencja, absolutny ruch, absolutny kierunek, absolutna prawda. TERAZ, TUTAJ, MY.

Coil Manifesto, około 1983 ev

św. Jana w Gdańsku,   (2002-10-25)
Fot.: Artur Mieczkowski, Coil, Kościół św. Jana w Gdańsku, (2002-10-25)

Począwszy od pierwszych sonicznych eskperymentów pod szyldem Zos Kia, poprzez rytualne dźwięki mini albumu How to Destroy Angels, kontrowersyjny i transgresyjny krążek Scatology, psychedeliczny Love’s Secret Domain, aż po enteogeniczny Time Machines, mistyczną serię Moon’s Milk oraz lunarne opus magnum w dwóch częściach, Musick to play in the Dark, skończywszy wreszcie na neo-folkowym alkhemicznym The Remote Viewer, COIL przebył niezwykle wielką ilość dźwiękowych szlaków. W historii muzyki już teraz zapisuje się on niewątpliwie nie tylko dzięki wytrwałym penetracjom nowych sonicznych rozwiązań lecz przede wszystkim dzięki ich odkrywaniu i przedstawieniu odbiorcy. Peter “Sleazy” Christopherson i John Balance są niezwykle świadomi własnej misji, którą wykonują nie tyle dla potrzeb historii i ludzkości, lecz przede wszystkim dla samych siebie, spełniając własne Pragnienia. Fenomen COIL polega na dość niezwykłym dla całego muzycznego biznesu podejściu jego twórców do własnego dzieła. Nie tyle generują oni dźwięk, co obserwują go, nadają barw i słuchają, ucząc się świadomości Ciała, wykorzystywania ukrytego potencjału Umysłu. Te zaś, ożywia i jednoczy w ekstatycznym i twórczym uniesieniu Serce. Dźwięk staje się lustrzanym obliczem zachodzących wewnątrz procesów, a także zapisem obserwacji tego, co dzieje się wokół, w świecie zjawisk. Jest zaklęty w Trójkąt Sztuki, i tam przyjmuje widzialną Postać i Formę. Stanowi ekstraterioryzację pragnienia, instynktu i wiedzy. Jest Aktem Woli, pozytywnym, agresywnym, solarnym. Jest również i Kunsztem wykorzystania Zmysłów, dzięki czemu istota ludzka uczy się i nabywa doświadczenia w swej samotnej inkarnacyjnej wędrówce. Staje się zatem negatywnym i magnetycznym aspektem lunarnym. Oto soniczna al’khem’ia; alchemia doskonała; tworząca filozoficzny kamień mądrości z każdego możliwego aspektu kosmicznej gry, nieustannego splotu uniwersalnych Komedii i Tragedii, z których wyłania się pusty śmiech trickstera, wędrowca w świecie Iluzji. On wie, że Wszystko jest Niczym, a Nic, Wszystkim. SOLUTIO. 0=2. Poddaje obróbce jakiekolwiek elementy i dosłownie z niczego jest w stanie stworzyć każdą rzecz widzialną i niewidzialną. COAGULATIO. Dźwięk prowadzi ku górze, ku dołowi, w jakimkolwiek kierunku, który zażyczysz sobie zgłębić. Dzięki jego mocy, szamani opuszczali swe ciała i wspinali się po jego subtelnych wibracjach aż po same niebiosa. Zstępowali do najgłębszych piekieł. Jogini, odkrywając subtelne wibracje umysłu (nada) także wykorzystują je w swych podróżach ku samadhi, wprost w anihilację ego i stopienie z wszechświatem w wiecznej ekstazie. RUBEDO. Prawdziwa kwantowa pętla. Jak powiada jeden z alchemicznych aksjomów: „Wszystko pochodzi z Jedni i ku Jedni powraca. Czyni tak dzięki Jedni i dla Jedni.” Muzycy Coil, świadomi pewnych praw, które ze względu na powyższe słowa, są tak samo ważne jak nieważne, doskonale nimi manipulują, zaczarowują w spiralę znaczeń i konsekrują poprzez moc twórczego aktu. Na początku było Słowo. Na początku był Dźwięk. Na początku była Cisza. 0=2. Atom jest tak mały, iż nie można go dostrzec. Obwód tak wielki, iż nie sposób go uchwycić. Wszystko staje się święte. Wszystko staje się bluźniercze. „Wszystko we wszechświecie ze sobą kopuluje” (A.O. Spare).

„W ciągu całej historii, człowiek tworzył muzykę i używał jej do dwóch odległych celów. W ostatnich latach, a dokładniej od chwili, kiedy zaistniała możliwość rejestracji dźwięku, najbardziej popularne użycie muzyki wiąże się z rozrywką. […] W konsekwencji tego, wielu ludzi zdaje się nie zauważać jej fundamentalnej i starożytnej funkcji, jaką jest oddziaływanie na ludzkie ciało i ducha. Różne rodzaje muzyki religijnej całego świata zawierają niezliczoną ilość sposobów, za pomocą których dźwięk może wpłynąć na fizyczny i mentalny stan uważnego słuchacza. Niestety wielu ludzi dostrzega wówczas jedynie powiązania z daną religią – dogmatyzm kościołów i krótkowzroczność przywódców sekt oraz ich zwolenników stanowią zbyt wielki stygmat, by zauważyć i docenić potencjał samego dźwięku. […] Wreszcie zaś, jako że uprzedzenie i strach przed nieznanym zdają się być nietknięte przez cywilizację, chcielibyśmy podkreślić, iż muzyka ta posiada moc, która znajduje się ponad banalnym i chwilowym łaskotaniem, jakie oferuje nam większość dostępnych obecnie płyt. Moc ta jest pozytywna i dobroczynna; można jej użyć oraz kontrolować wedle pragnień słuchacza.”

Fragmenty z manifestu znajdującego się na płycie How to Destroy Angels, 1984ev.


Fot.: Artur Mieczkowski, Coil, Kościół św. Jana w Gdańsku, (2002-10-25)
Fot.: Artur Mieczkowski, Coil, Kościół św. Jana w Gdańsku, (2002-10-25)

Wpierw zanotowałem delikatny szum spienionych fal i zawirowania cicho pojękującego wiatru. Potem unoszące się nad wodą tańczące mewy i niezwykle majestatyczne nie tak daleko odległe od brzegu małe wysepki. John Balance wskazał na jedną z nich i opowiedział o znajdującej się niegdyś na niej świątyni Astarte. „W pobliskim muzeum można obejrzeć znaleziony tam posążek Bogini. A za naszym domem, na pobliskim wzgórzu, w epoce żelaza znajdował się cmentarz. Z tego co wiem, odkopano tam niemal 300 zwłok”. „Kiedy warunki są naprawdę dobre, stąd możesz zobaczyć nawet Glastonbury”. Takimi właśnie opowieściami raczył mnie niegdyś mr Balance, na którego twarzy wyraźnie odbijało się podekscytowanie i radość z przeprowadzki na zachód Anglii. „Ta kraina ma swą bogatą przeszłość. Masa tu różnych starożytnych miejsc kultu.”

Fot.: Artur Mieczkowski, Coil, Kościół św. Jana w Gdańsku, (2002-10-25)
Fot.: Artur Mieczkowski, Peter Christopherson, Coil, Kościół św. Jana w Gdańsku, (2002-10-25)

Wrażenie niesamowitości i nadal żywej aury Misterium nie tylko unosi się nad kanałem bristolkim i otaczającymi ją dzikimi, zielonymi lądami. Przenika na wskroś dom, który zamieszkują muzycy tworzący Coil. Unosi się wraz z zapachem poświęconych Słońcu kadzideł, spogląda i wdziera w świat materii poprzez gesty i oczy postaci z obrazów zdobiących niemal całe domostwo, a namalowanych przez maga Aleistera Crowleya, gotyckiego pisarza Clarka Ashtona Smitha oraz sensualistę i okultystę Austina Osmana Spare’a. Są wypełnione życiem. Spoglądają. Niemo śledzą każdy ruch, stanowią świadectwo nagiej rzeczywistości Natury. Bramy do Nikąd. Bramy do Wszędzie. Tu i Poza. Zos Kia Cvltvs. John oprowadza mnie po wszystkich pokojach i pokazuje znajdujące się w nich dzieła, znów z pasją dzieląc się swymi spostrzeżeniami na ich temat. Prawdziwe Astralne Zniszczenie. Wielobarwność, mnogość szczegółu, różnia znaczeń. Misterium unosi się wraz z kurzem i zapachem starości, oplatającym subtelnie starożytne księgi, w których człowiek z dumą zapisał nagromadzoną od początków swego istnienia mądrość. Skrył ją w symbolu, hieroglifie, literze, słowie, magicznej pieczęci, sigilu, talizmanie. Można z nich ekstrahować każde wyobrażone doświadczenie, słowo przemienić w ciało. Znów alchemiczna transformacja. Wystarczy posiadać Klucz. Wystarczy chcieć, odważyć się, wiedzieć i zachować milczenie. Siedzimy przy wielkim, pokrytym zwierzęcymi skórami stole. Wertujemy stronice zakazanych dzieł. Rozmawiamy o lęku, który kazał je przeklnąć, o strachu jaki wzbudza atawistyczna podświadomość. O przerażeniu, jakie wypełnia racjonalny umysł myśl o prawdziwych enteogenicznych skarbach, jakie oferuje nam Natura. Rozprawiamy o przygodzie, o „radości bezcelowego szybowania” jakiemu poddają się ci, którym przyświeca nieustanny eksces, chęć poznania i zdrowa, wiecznie młoda rządzą spełnienia swych pragnień. Wczytujemy się w poezje Victora Neuburga, materializujemy świat wyobrażeń Williama Burroughsa, smakujemy w świętym „Pożywieniu Bogów”, Terence McKenny, przyglądamy anielskim posłańcom Johna Dee. Misterium wydobywa się z mantrycznej srebrnej mandali w pokoju, który urządzono jako soniczną świątynię w zgodzie z prawidłami muzycznego kunsztu. Muzyka, której słucha się w mroku, tworzona jest w słonecznych promieniach świtu. Róża Świata. Mieni się wszelkimi odcieniami analogowych brzmień i elektroniki. „To nasze studio”, z dumą oświadcza Peter Christopherson. A intonacja wypowiadanych słów posiada takie brzmienie, jakbym odsłuchiwał właśnie coilową Musick to play in the Dark. Pokój pełen pogłosów. Dom pełen dziwów. Ludzie pełni pomysłów i kreatywnych idei. Historia Nienaturalna.


Coil, Kościół św. Jana w Gdańsku, (2002-10-25)
Fot.: Agnieszka Klekotka, Coil, Kościół św. Jana w Gdańsku, (2002-10-25)

K.A.: Czy pamiętacie jak odkryliście muzykę?

John Balance: Hmmm… Nie… ha, ha, ha…

Peter “Sleazy” Christopherson: Jako dzieciaki słuchaliśmy wielu płyt i w pewnym momencie postanowiliśmy że sami zaczniemy je nagrywać.

J.B.: Kiedy chodziłem jeszcze do szkoły robiłem wiele muzycznych pętli. Nagrywałem je na taśmy. Zazwyczaj wykorzystywałem soundtracki, np. Morriconiego. Spowalniałem dźwięki. Słuchałem Velvet Underground,
Siouxsie and the Banshees, punka. Muzyki słuchałem głównie z radia i nagrywałem ją na kasety. Prawdopodobnie jedną z pierwszych płyt, jaką sobie kupiłem był album Throbbing Gristle, The Second Annual Report. To było gdzieś w roku 77., albo 78.

K.A.: Na muzycznej scenie jesteście obecni cholernie długo. Współpracowaliście z wieloma artystami, którzy stanowią trzon sceny industrialnej i eksperymentalnej, jakkolwiek by jej nie nazwać; Coum Transmissions, Throbbing Gristle, Psychic TV, Current 93… Potem wystartowaliście ze swym własnym projektem, Coil. Przeżywaliście wiele problemów. Czy mieliście ochotę rzucić to wszystko i zająć się czymś zupełnie innym?

J.B.: Nie. Muzyka jest sposobem, dzięki któremu możemy wyrażać nasze idee. W podobny sposób moglibyśmy produkować filmy. Mamy już na tym polu małe doświadczenie. Wpierw pojawiają się idee, a muzyka wydaje się nadawać im odpowiednią dźwiękową oprawę.

P.Ch.: Sądzę, że czasem to nie idea pojawia się pierwsza. Pamiętam, jak kiedyś miałem w zwyczaju siadać przy fortepianie i po prostu uderzać w jego klawisze; tym samym wyzwalałem w sobie pewne uczucia. Teraz więcej uderzam w klawisze komputera. W obu przypadkach mamy do czynienia z nieco innymi rodzajami wyzwalających się emocji. Więc może, bycie muzykiem oznacza posiadanie takiej osobowości nałogowca; wyzwalasz te uczucia, których sam pragniesz.

J.B.: Masz na myśli to, że wszystko dzieje się jedynie wewnątrz ciebie, wewnątrz muzyka? Przecież kiedy nie graliśmy na żywo nigdy nie byliśmy świadomi takiego rodzaju uczuć, który wyzwala się dzięki graniu przed publicznością i dzięki jej reakcji…

P.Ch.: Tak… to jedynie inna oznaka tej osobowości, o której mówiłem.

J.B.: W sumie masz rację. Mówiono mi kiedyś, że mogę być w jakiś sposób uzależniony od niechęci do grania koncertów. Obawiałem się tego. Nigdy nie spodziewałem się, że posiadam w sobie taką moc, dzięki której będę mógł grać na żywo.

Fot.: Artur Mieczkowski, Coil, Kościół św. Jana w Gdańsku, (2002-10-25)
Fot.: Artur Mieczkowski, Coil, Kościół św. Jana w Gdańsku, (2002-10-25)

K.A.: Według mnie, Coil to jeden z nielicznych muzycznych projektów, który jest niezwykle świadomy pewnych istniejących w sztuce alchemicznych zasad; świadomy roli, jaką odgrywa dźwięk w poszerzaniu ludzkiej percepcji, w otwarciu dróg do doznania zupełnie nowych wymiarów rzeczywistości czy wręcz wprowadzania w odmienny stan świadomości. W malarstwie, podobną alchemiczną świadomość cechują dzieła Austina Osmana Spare’a, a w kinie, filmy Kennetha Angera. To samo można powiedzieć o roli, jaką odgrywa Coil w świecie muzyki…

P.Ch.: Zgodzisz się z tym?

J.B.: Tak. A co?

P.Ch.: Sądzę, że film i obraz są raczej opisem pewnych odmiennych stanów, w które ktoś wszedł; stanowią raczej reportaż z pewnego doświadczanego przez artystę procesu. Jeżeli zaś chodzi o dźwięk, ogólnie mówiąc jest on nagrywany w chwili kiedy go odgrywasz, a zatem proces ma właśnie miejsce, podczas gdy obraz jest już rezultatem procesu. Nie sądzę, by było wielu ludzi, którzy podczas produkcji swych filmów doświadczali procesu, o którym mówimy. Jego wyzwolenie podczas ich kręcenia byłoby całkiem interesujące.

J.B.: Dlaczego tego nie robią?

P.Ch.: Sądzę, że natura ich prac nie wyzwala pewnej spontaniczności.

J.B.:Ale to samo można powiedzieć o procesie nagrywania płyt…

P.Ch.: Tak, ale możesz usiąść przy klawiszach, jakimkolwiek innym instrumencie, przed mikrofonem i kiedy masz w sobie wystarczająco mocy, by się doń podłączyć, ruchy twego ciała i wyzwalany dźwięk odzwierciedlą chwilę.

J.B.: Tak, ale spójrz na obrazy Spare’a. Wiele z nich ukazuje pewne astralne krajobrazy, życie, które chciał uchwycić. To samo możemy powiedzieć o naszej muzyce.

P.Ch.: Zwróć uwagę, że obraz stanowi jeden bądź dwa materialne wymiary.

J.B.:Tak samo jak muzyka…

P.Ch.: Nie. Posiada ona trzy wymiary. Kiedy ją tworzysz wyłania się ona i rozlewa przez cały czas.

J.B.:Tymczasem malując obraz jesteś tak samo pochłonięty. Odkrywasz…

P.Ch.: Nie, gdyż nakładasz nowe warstwy na stare, tym samym je zakrywając… ufff… niezła filozoficzna dysputa…


Całość do przeczytania w wersji papierowej lub pdf do nabycia tu.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Tekst Krzysztof Azarewicz